Chyląca się dziś ku końcowi kariera Tomasza Lisa nadaje się na bardzo pouczającą fabułę o ludzkim upadku. W pierwszych latach III RP wydawał się „cudownym dzieckiem” rodzącego się po latach PRL-owskiej siermiężności telewizyjnego dziennikarstwa newsowego w amerykańskim stylu. Dzisiaj kończy jako sfrustrowany propagandzista odsuniętej formacji, zapełniający Twitter toporną propagandą, prymitywnymi zniewagami oraz bezsilnymi wezwaniami do walki „o wolność”. I usiłujący wmówić – chyba przede wszystkim samemu sobie – że wciąż jest znaczącym liderem opinii, którego internetowy „lufcik” w należącym do wspólnego wydawcy portalu Onet.pl dociera do 30 mln (!) odbiorców.
Absurd tego wyliczenia jest tak oczywisty, że nikomu nie chce się nawet poważnie z nim polemizować. Ponieważ jednak Internet nie doczekał się jeszcze żadnych ujednoliconych kryteriów badania zasięgu, każdy portal podawać może, co chce. Osoby nieco zorientowane w sprzedaży sieciowych treści twierdzą, że w informacjach o popularności klipów wideo za odtworzenie przyjęło się liczyć każde otwarcie pliku – także wtedy, gdy otwiera się on, tak jak onetowe rozmowy Lisa, sam, z „autostartu”, przy każdym wejściu na stronę główną portalu. A ponieważ użytkownik zwykle na nią wielokrotnie wraca, każdy odwiedzający portal, nawet o tym nie wiedząc, ogląda” Lisa wielokrotnie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.