Lewiatan przeciwko rodzinie
  • Tomasz P. TerlikowskiAutor:Tomasz P. Terlikowski

Lewiatan przeciwko rodzinie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lewiatan przeciwko rodzinie
Lewiatan przeciwko rodzinie
Sprawa Bajkowskich nie jest błędem ludzkim, ale doskonałym przykładem antyrodzinnej logiki, jaka rządzi współczesnym państwem. I  nie ma się co oszukiwać, że lepsza kontrola urzędników cokolwiek zmieni- pisze w najnowszym wydaniu Do Rzeczy Tomasz P. Terlikowski.

- Historia Bajkowskich normalnym rodzicom mrozi krew w żyłach. Oto bowiem, na skutek donosu niedouczonych psychologów i ignorancji w sędziowskich togach odbierają troje dzieci rodzicom i kierują je do domu dziecka. Dzieje się to na terenie szkoły, tak by rodzice nie mogli przeszkodzić w realizacji decyzji sądu. A wszystko pod hasłem walki ze skandaliczną przemocą, jaka miała spotkać dzieci w domu Bajkowskich. Ani sąd, ani eksperci nie powiedzieli oczywiście, o jakie zarzuty chodzi, ale za każdym razem, gdy w mediach wypowiadali się na temat rodziny, robili tajemnicze miny i zapewniali, że powodów do odebrania dzieci rodzicom było mnóstwo i że gdyby tylko dziennikarze wiedzieli, jak straszne rzeczy działy się w domu Bajkowskich, natychmiast zrezygnowaliby z obrony „zwyrodnialców”.

Jakie zatem „zbrodnie” działy się w domu Bajkowskich? Prokuratura po wielomiesięcznym śledztwie ustaliła, że ojciec dał chłopcom kilka razy klapsa. I to po upomnieniach i rozmowach ostrzegawczych. Nic więcej w tym domu się nie działo. Opowieści o przywiązywaniu chłopców do budy (a raczono nimi dziennikarzy poza kamerami), klęczeniu na grochu okazały się wymysłem i dezinformacją. Nie ustalono niestety, czy stoją za nimi „rozgrzani” psychologowie, którym wydawało się, że mogą wykorzystać sąd do przywołania do porządku krnąbrnego i kwestionującego ich wszechwiedzę ojca, od pracowników socjalnych czy może jeszcze od kogoś innego. Jedno nie ulega wątpliwości, nic z rzeczy, o które oskarżono rodzinę i na podstawie których odebrano jej dzieci, się nie wydarzyło.

„Zarówno z zeznań wychowawczyni chłopców, jak i opinii szkolnych wynika w sposób jednoznaczny, że rodzice prawidłowo realizowali obowiązki wychowawcze, interesowali się postępami dzieci w nauce, dbali o ich rozwój intelektualny. Przeprowadzone postępowanie nie potwierdziło faktu karania dzieci przywiązaniem do budy czy zmuszaniem do klęczenia na grochu, gdyż jak wskazano powyżej, do pierwszego zdarzenia doszło na wakacjach w ramach zabawy wymyślonej przez jednego chłopców, do drugiego zaś kiedy dzieci były [bez rodziców] na półkolonii w muzeum” – napisała prokuratura. (...)

Wiecznie podejrzana rodzina

I nie ma się co oszukiwać, że to tylko wypadek przy pracy, że nas nie może to spotkać i że takie rzeczy dzieją się tylko u innych. Sprawa Bajkowskich jest bowiem tylko radykalnym potwierdzeniem tego, jak współczesne państwo (niestety także Rzeczpospolita Polska) rozumie swoją władzę, a także miejsce i rolę rodziny. Fundamentem całej tej sprawy jest bowiem przekonanie, że to nie rodzina jest podstawową komórką społeczeństwa i nie ona jest modelem każdej innej władzy, ale że funkcję tę sprawuje państwo. To ono nie tylko ma monopol na używanie przemocy, ale jest także źródłem i modelem każdej władzy, także władzy rodzicielskiej.

W praktyce oznacza to, że państwo uznaje, iż wszystkie dzieci są jego własnością i że ono powierza ich wychowanie rodzicom [a i to głównie dlatego, że dotychczas wszystkie eksperymenty związane z wychowywaniem dzieci przez państwo – Związek Sowiecki – czy kolektyw (tu świetnym przykładem są kibuce) okazały się klapą], jasno określając ich prawa i zadania. Władza rodzicielska (jeśli w ogóle się jeszcze o niej mówi) jest więc jedynie delegowana, nie wynika zaś z natury rzeczy. Skoro tak, to może zostać przez państwo odebrana. A powodem może być – tak jak w Polsce – zarówno klaps, jak i pragnienie rodziców, by ich własne dzieci edukować w domu (w sierpniu 20-osobowy oddział niemieckiej policji odebrał dzieci takiej właśnie rodzinie i skierował je do rodzin zastępczych).

Najdalej ta logika doprowadziła państwa skandynawskie. Tam można odebrać dzieci, bo mają zły humor (w Norwegii Nikolę Rybkę odebrano rodzicom, bo w szkole zauważono, że dziewczynka jest smutna z powodu śmierci babci, a to w nowoczesnym społeczeństwie jest niedopuszczalne), są za grube (w Polsce też były takie próby, ale zostały zastopowane przez sąd) albo pracownicy socjalni uznają, że matka dziecka jest nadopiekuńcza. Taki los spotkał chorego na padaczkę Daniela Sigströma, którego skierowano do rodziny zastępczej, gdy zaś matka nadal próbowała się z nim spotykać i opiekować się nim, prawnie zakazano jej spotkań. Chłopiec zmarł w wieku 14 lat w trakcie ataku padaczki, ponieważ rodzina zastępcza, do której go skierowano, nie wiedziała, jak mu pomóc. (...)

Kilka dni temu publicystka „Gazety Wyborczej” Ewa Siedlecka otwarcie przyznała, że jeśli rodzice nie chcieliby posyłać dziecka na lekcje edukacji seksualnej, a ono by tego chciało, to wkroczyć powinien sąd rodzinny. I to on miałby decydować o tym, w jakim kierunku zmierzać ma edukacja dziecka. To – nie ma co ukrywać – pomysł bardzo radykalny jak na polskie warunki, ale w innych europejskich krajach już funkcjonujący, a do tego przetestowany jako narzędzie niszczenia rodziny w Związku Sowieckim. Tyle że tam rodziców niewystarczająco nowoczesnych zwyczajnie zsyłano do łagrów, a u nas jedynie zmusi się ich, by podporządkowali się woli państwa w sprawie wychowania ich własnych dzieci.

Cały ten proces ma zaś zniszczyć naszą własną wolność, zrobić z nas biernych konsumentów, posłusznych linii ideologicznej wytyczanej przez państwo. Rodzina, oparta na trwałym małżeństwie – co niezwykle mocno przypominał wiek temu Gilbert K. Chesterton – jest zaś główną przeszkodą na drodze do zbudowania takiego systemu. (...)

Cały artykuł dostępny jest w 1/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także