Ci, którzy śledzą serial „Wikingowie”, zaznajomili się z nazwami takimi jak Mercja, Northumbria czy Wessex. Bohaterowie opowieści o Ragnarze Lodbroku i jego synach często odwiedzają Wyspy Brytyjskie – raz, żeby łupić, innym razem, by zawrzeć sojusz z lokalnymi władcami i wytargować ziemię dla swoich osadników. Sympatia widzów jest po stronie wojowników z Północy, to w końcu opowieść o nich i ku ich chwale.
Serial „Upadek królestwa” pokazuje drugą stronę historii. Akcja toczy się pod koniec IX stulecia, w czasach odrobinę późniejszych niż dotychczasowe sezony „Wikingów”. Cztery z pięciu angielskich królestw zostały już podbite lub zhołdowane, Duńczycy triumfują. Ostatnim bastionem oporu jest Wessex, rządzony przez Alfreda, który przejdzie do historii z przydomkiem Wielki.
Polski tytuł („Upadek królestwa”) jest idiotyczny, bo „The Last Kingdom” w oryginale odnosiło się właśnie do tego, że jest takie miejsce na podbijanej przez pogan ziemi, które wytrwa do końca i stanie się początkiem budowy czegoś zupełnie nowego i – jak się okaże w przyszłości – potężnego. Anglii. Zresztą wśród sloganów reklamujących serial pojawiło się także, najzupełniej słusznie, „England Is Born”.
Scenariusz powstał na podstawie powieści Bernarda Cornwella, mistrza prozy historycznej, który dał światu m.in. cykl książek o Sharpie, brytyjskim żołnierzu awanturniku ery wojen napoleońskich, oraz znakomite pojedyncze „Pieśń łuków. Azincourt” czy „Waterloo”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.