„Dla Polaków wszystko, z Polakami nic” –ten idiotyzm margrabiego Wielopolskiego powtarzały elity III RP, jakby nie zauważając, że doprowadziło to do powstania styczniowego
Bronisław Wildstein
Jednym z największych grzechów III RP jest – niestety skuteczne – wbijanie Polaków w kompleks niższości. Służyła temu pedagogika wstydu, którą ośrodki opiniotwórcze uruchomiły w Polsce na wielką skalę bezpośrednio po upadku komunizmu. Było to przedłużenie PR-owskiej propagandy, która uderzała w polską tradycję i usiłowała obalić narodowy panteon. Po 1956 r. PRL popadł jednak w swoisty paradoks. Rządzący zorientowali się, że nie mogą budować autorytetu państwa w oderwaniu od polskiej tradycji. Toteż zaczęli odwoływać się do niej, uznając PRL za spełnienie polskiej historii. Ta groteskowa koncepcja pozwalała jednak, chociaż w dość karykaturalnej wersji, kultywować zarówno polską historię, jak i kulturę.
Elity, które doszły do władzy, najbardziej bały się narodu, który siłę swoją ujawniał w wielkim ruchu „Solidarności”. Dawni jego przywódcy, którzy ponad głowami ogółu obywateli dogadali się z komunistyczną nomenklaturą, musieli racjonalizować i dowartościowywać swoje wybory. Kreowali więc wizję demonów, które jakoby drzemią w duszy polskiej. Nasz naród był według nich z natury ciemny, ksenofobiczny oraz szowinistyczny i niegotowy na modernizację, która miała go podnieść na wyższy szczebel rozwoju. „Dla Polaków wszystko, z Polakami nic” – ten idiotyzm margrabiego Wielopolskiego powtarzały elity III RP, jakby nie zauważając, że postawa taka doprowadziła do powstania styczniowego.
Modernizacja miała zostać przeprowadzona ponad głowami obywateli. Po to jednak, aby nie obudzić drzemiących w nim upiorów, naród traktowany był pałką pedagogiki wstydu. Akcentowane były wszelkie negatywne zdarzenia w polskiej historii (a w jakiej ich nie ma?), a momenty chwały były przemilczane lub „dekonstruowane”. Gdyż na działania elit III RP nałożył się płynący z Zachodu niszczycielski prąd postmodernizmu, który wymierzony jest w fundament europejskiej kultury.
Mentalność żebracza to efekt kompleksu niższości. Rodzi się ona z przeświadczenia, że samodzielnie nie stać nas na nic, a jedyną szansą pozostaje łaskawość możnych tego świata, o którą winniśmy zabiegać ze wszelkich sił i wszelkimi możliwymi sposobami. To niestety dawny bohater Władysław Bartoszewski powiedział, że jako panna nieurodziwa i pozbawiona posagu nie powinniśmy grymasić. Wniosek, że w związku z tym powinna dawać każdemu, kto coś zapłaci (albo i nie), wyciągnęli jego partyjni koledzy.
Ostatnia wyborcza kampania PO zbudowana była na wyobrażeniu 300 mld, które tylko Donald Tusk potrafi dla nas wyżebrać z Brukseli. Ci, którzy nie są wystarczająco pokorni („brząkają w szabelkę”, „sadzą się ponad stan”), nie dostaną nic i zostaniemy wtedy – o zgrozo! – zdani na własne siły. Skrajna głupota i fałsz tego przekazu mogą zostać zaakceptowane tylko dlatego, że uderza on w najgorsze strony ludzkich charakterów. – Możemy żyć bez wysiłku i na cudzy koszt – kuszą nas rządzący.
Kolejnym aktem wyrabiania u nas żebraczej postawy jest obecna kampania propagandowa, w której uczestniczą wszystkie media głównego nurtu. To rozbudzanie entuzjazmu z powodu pieniędzy, które obiecała nam UE. Premier w tuskobusie jako św. Mikołaj rozrzucał będzie prezenty tym, którzy byli grzeczni i posłuszni oraz należycie go kochali.
W żebraczej euforii zamierają zdrowy rozsądek i rozeznanie rzeczywistości. Nikt z rządzących nie przedstawia nam raportów, jak zużytkowane zostały dotychczasowe fundusze europejskie. Brak namysłu nad tym, że żaden kraj nie awansował wyłącznie dzięki wspomaganiu, a te, które wykorzystały go do rozwoju, na początku dokonały samodzielnego wysiłku.
Ludzie, którzy chcą żyć na cudzy koszt, staczają się do poziomu bezrozumnego motłochu, ale rządzić nimi z pewnością łatwiej.