Szukaliśmy w okolicy umeblowanego mieszkania na zimę. Znalazłam je w Vence, na drugim piętrze dużej białej włoskiej willi w secesyjnym stylu [...]. Obejrzeliśmy mieszkanie, a potem usiedliśmy na ławce pod platanami na placu Grand Jardin. Słychać było szmer wód Foux w fontannach. Ludzie siedzieli w ogródkach kawiarni. Było spokojnie i miło. Vence i mieszkanie obojgu nam się spodobały. Bierzemy je, los tak chce! – powiedział Witold”. Ten fragment ze wspomnień Rity Gombrowicz odczytuję 23 września na placu Grand Jardin w Vence. Na zdjęciach z lat 60. był zastawiony samochodami. Dziś jest pusty, wysypany żółtym piaskiem, jakby czekał na jakąś korridę. Zabawne, nigdy nie doczytywałem dokładnie wzmianek o miasteczku, w którym rozegrał się ostatni etap życia Gombrowicza. Myślałem o Vence jako o spalonej słońcem miejscowości położonej na Lazurowym Wybrzeżu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.