Kiedy Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport z inspekcji przeprowadzonej w Państwowej Komisji Wyborczej, wskazujący rażące błędy w działaniu Krajowego Biura Wyborczego (urzędu zapewniającego obsługę PKW), wśród polityków PO i PSL zapanowała konsternacja. Dotychczas bowiem każdy, kto odważył się skrytykować przebieg ubiegłorocznych wyborów samorządowych, był uznawany za oszołoma albo za PiS-owca, bo to partia Kaczyńskiego najgłośniej grzmiała o zafałszowanym wyniku wyborów i 13 grudnia zorganizowała marsz w obronie demokracji. Boleśnie przekonał się o tym Leszek Miller. Od czasu, gdy wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim podał w wątpliwość prawidłowość przebiegu wyborów, stał się cichym wspólnikiem PiS. „Gazeta Wyborcza” pisała o porozumieniu obu partii („PiSolew”) i podwalinach pod przyszłą koalicję.
NIK wytknęła PKW m. in. nieprawidłowości dotyczące informatyzacji wyborów, nierzetelnie przeprowadzony przetarg i dopuszczenie wadliwego systemu do obsługi wyborów. (…) Raport NIK nie mówi wprawdzie o sfałszowaniu wyborów samorządowych, ale potwierdza wiele nieprawidłowości, co osłabia narrację o tym, że nie ma podstaw do kwestionowania ich wyników. I pojawia się w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej. (…)