Rząd Grecji rozważa wystąpienie wobec Niemiec z żądaniem wypłacenia gigantycznej reparacji za II wojnę światową. Straty poniesione wskutek okupacji ocenia na ponad 160 mld euro. Nikt przy tym specjalnie nie kryje, że to rodzaj odwetu za bezceremonialne traktowanie Aten przez Berlin podczas walki z kryzysem finansowym.
Jeśli Grecy zdecydują się na ten ruch, to inne narody mogą zechcieć pójść ich śladem. Byłby to kolejny krok na drodze do zburzenia tego, co w Europie udało się zbudować po II wojnie światowej – klimatu dobrosąsiedzkiego, pokojowego współistnienia. Czyli do zaprzepaszczenia największego od niepamiętnych czasów kapitału Starego Kontynentu.
A wszystko za sprawą katastrofalnego pośpiechu w „pogłębianiu i poszerzaniu” Unii Europejskiej, czyli tych niecierpliwych polityków, którzy postanowili na siłę – wbrew radom wielu ekonomistów – powołać do życia strefę wspólnego pieniądza. Tę samą, która teraz generuje kryzys za kryzysem, coraz częściej doprowadzając narody Europy do wrzenia.
Zaczęło się od protestów wściekłych obywateli Grecji, Hiszpanii i Portugalii, a ostatnio także Cypru. Nie ma tygodnia, by przez miasta tych państw nie przetaczały się demonstracje, w których roi się od antyniemieckich akcentów, a plakaty z kanclerz Angelą Merkel stylizowaną na Hitlera stały się czymś tak powszechnym jak kryzys w strefie euro. Antyniemieckie nastroje królują w mediach a do ochrony wizyt kanclerz Merkel w państwach południa Europy niedługo mogą przestać wystarczać siły policyjne i niezbędna okazać się może pomoc wojska. Nerwy puszczają także Francuzom, zwłaszcza socjalistom, którzy ogłosili, że mają dość niemieckich porządków, co oznacza, iż domagają się, aby Berlin również ich wziął na utrzymanie.
Złe emocje biorą też górę po drugiej stronie – w Niemczech. „Bild” zażądał od Greków ich wysp w zamian za miliardy euro niemieckiej pomocy, a i inne gazety nie pozostawiają na „leniach z Południa” suchej nitki. Niemcy z coraz większą determinacją sygnalizują, że „nie zamierzają utrzymywać darmozjadów”. I przypominają, z lubością sięgając po wszystkie wygodne dla nich dane (choćby niedawno opublikowane przez Eurosystem), że niemieckie rodziny są znacznie mniej zamożne niż cypryjskie czy greckie, więc nie ma żadnego powodu, aby to Niemcy sponsorowali Greków i Cypryjczyków.
Dokąd nas ta coraz zimniejsza wojna zaprowadzi? Oby nie do wybuchu gorącej, którą dwa lata temu straszył w europarlamencie minister finansów Jacek Rostowski, przepowiadając, że nią właśnie może się skończyć rozpad eurolandu.
Niestety, z każdą kolejną konwulsją konającej strefy euro obawy, że Rostowski mógł mieć rację, zamiast maleć, rosną. Bo też z każdą kolejną konwulsją rośnie napięcie, które nie osiągnęłoby obecnego poziomu, gdyby w porę wycofano się z kryzysogennego projektu euro.