Większość funkcjonariuszy w Wielkiej Brytanii (z wyjątkiem Irlandii Północnej) nie nosi broni. Dotyczy to także stójkowych czy prewencji, sprawującej regularną służbę patrolowo-interwencyjną, a także funkcjonariuszy policji kryminalnej. Wyjątki to specjalne uzbrojone oddziały, wzywane jako wsparcie, niektóre formacje policyjne (np. policja podlegająca ministerstwu obrony – Ministry of Defence Police, nie mylić z żandarmerią) oraz ci oficerowie dochodzeniówki, którzy przejdą specjalny kurs, uprawniający w wyjątkowych wypadkach do noszenia broni. Jak na ironię, konstabl Palmer – według informacji brytyjskich mediów – służył w jednostce ochrony parlamentu oraz przedstawicielstw dyplomatycznych, której funkcjonariusze noszą broń. Dlaczego jej zatem nie miał? Bo – jak tłumaczy dowódca jednostek antyterrorystycznych londyńskiej policji – w formacji, w której służył Palmer, są policjanci uzbrojeni i nieuzbrojeni. Ten akurat był nieuzbrojony.
Trudno mieć jednak wątpliwości, że gdyby nie obsesja Brytyjczyków na punkcie rozbrojenia i gdyby każdy policjant, a więc i Palmer miał przy sobie broń, martwy byłby zamachowiec, nie funkcjonariusz. Palmerowi nie mógł też pomóc żaden cywil. Przepisy dotyczące broni są w Wielkiej Brytanii tak obsesyjnie restrykcyjne, że jedynym artykułem samoobronnym, jaki wolno posiadać cywilowi bez zezwolenia, jest alarm osobisty. Innymi słowy, gdy na cywila naciera muzułmański terrorysta z maczetą lub nożem albo po prostu zwykły bandzior z bejsbolem w ręku, napadnięty może sobie uruchomić urządzenie, które głośno zapiszczy. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że bandyci oraz islamscy fanatycy nieszczególnie przejmują się obowiązującymi zakazami.
W Wielkiej Brytanii na stu mieszkańców przypada 6,6 sztuki broni. W Polsce – 1,2.
***
Wczoraj 60 lat skończyłby Jacek Kaczmarski. Nieżyjący od 13 już lat. Ja Kaczmarskiego odkrywałem stopniowo i byłem nim coraz bardziej zachwycony. To ten rodzaj zachwytu, który pojawia się w zetknięciu z artystą zdolnym do genialnego, syntetycznego ujęcia tego, co jest istotą naszej, polskiej historii i charakteru. Kaczmarskiemu wychodziło to znakomicie w jego piosenkach. Nawet jeśli inne jego wypowiedzi bywały naiwne, czasami niemądre – gdy tworzył poezję i muzykę do niej, stawał się artystycznym geniuszem.
Potrafił nas wzmóc i podnieść na duchu „Tradycją”, „Zbroją” czy liryczną „Barykadą”, ale też wbić nam mocno szpilę „Według Gombrowicza narodu obrażaniem”, „Dobrymi radami pana ojca”, „Pana-Rejowym gadaniem” czy „Janem Kochanowskim”:
Kto cnotami znudzony, nieufny nadziei,
Swoich kroków niepewny – do dworu się klei.
Tam wśród podobnych sobie może się wyszumieć,
A przy tym w nic nie wierzyć, niczego nie umieć.
Prałat karci opojów – sam jeszcze czerwony,
Złodziej potrząsa kluczem do skarbca Korony,
Kanclerz wspiera sojusze na ościennym żołdzie,
A mędrcy przed głupotą łby schylają w hołdzie.
Wiem, bo byłem sekretarzem u króla do czasu,
Gdy wolałem się pokłonić władzy Czarnolasu.
Dwór ma swoje zalety:
Po komnatach kobiety,
W radach szlachta zasiada
Jeno nie ma z kim gadać.
Dlatego kojarzy mi się Kaczmarski z dwoma innymi cenionymi postaciami: rozkapryszonym paniczem Gombrowiczem, walczącym do upadłego z Polakiem w sobie z zaciętością, na jaką stać tylko prawdziwego Sarmatę, oraz z Józefem Mackiewiczem, dla którego tylko prawda była ciekawa i który z tego powodu dla nikogo nie był wygodny. Tak właśnie jak do końca wygodny nie jest Kaczmarski.
Nie wiem – i nikt nie wie – jak dziś genialny bard komentowałby to, co się dzieje. Może powstałyby jakieś nowe „Karnawał w Victorii” czy „Rechot Słowackiego”. Na pewno byłoby zgryźliwie. Więc może rządzący – poprzednio i obecnie – mają szczęście, że jego pióro już złamane. A może przeciwnie – wybrałby emigrację wewnętrzną, jak w „Czatach śmiełowskich”:
Ach, i ja tu uciekłem,
Gdy utarczki przewlekłe
Obalały gabinet Pawlaka,
By nie Sejm mieć za oknem [Kaczmarski mieszkał przy Wiejskiej],
Ale łąki podmokłe,
Lip gałęzie w jemiołach i ptakach.
Tam skandale i grandy,Tam odchodzi Falandysz
Tam Namiestnik swój geniusz tłumaczy –
Tu najwyżej doleci
Z pegeeru naprzeciw
Woń gnojówki lub tęskny zew klaczy.
60. rocznica jego urodzin przeszła bez wielkiej celebry. Gdzieś tam utwory Kaczmarskiego pobrzmiewały w mediach, ale fety nie było. Może i dobrze – fetowanie ludzi takich jak Kaczmarski, Gombrowicz czy Mackiewicz ma w sobie jednak coś ryzykownego.
A poza tym – niech się Gombro krzywi, jak chce – Kaczmarski Wielkim Artystą Był! I basta!
***
Jerzy „Gdzie Jest Mój Słoik” Owsiak napisał kolejny list. Tym razem do Agaty Kornhauser-Dudy. Najpierw podziękował za zdjęcie od pani prezydentowej, które zostało sprzedane na tegorocznej aukcji WOŚP, a następnie objawił się jako specjalista w dziedzinie wojskowości. Świecki święty zażądał, żeby małżonka pana prezydenta wpłynęła na niego, by coś zrobił w sprawie sytuacji w polskim wojsku.
„Jestem bardzo zaniepokojony tym, co dzieje się w polskiej armii” – wyznaje Owsiak. – „Kolejny ważny generał i dowódca odszedł ze służby. […] Myślę, że dzisiaj to Pani może najszybciej wpłynąć na swojego męża, aby i on wypowiedział się w sprawie tego, co dzieje się w Wojsku Polskim. […] Z polskiej armii w ostatnim czasie odeszło kilkudziesięciu generałów i kilkuset oficerów. Wszyscy cieszyli się bardzo dobrą opinią, mieli ogromne doświadczenie i wiedzę, byli super fachowcami” – ocenia wybitny ekspert od obronności Jerzy Owsiak. I apeluje dramatycznie: „Pani Prezydentowo! Bardzo proszę o Pani głos w tej sprawie. Bardzo proszę, aby w najbardziej skuteczny, swój osobisty sposób, będąc bardzo ważną częścią prezydentury Pani męża, porozmawiała z nim Pani na ten ważny temat”.
Mam nadzieję, że pani Agata Kornhauser-Duda nie zlekceważyła tego głosu nowego wcielenia Matki Teresy ze Złotego Melona i z mężem porozmawiała. Ta rozmowa mogła wyglądać na przykład tak:
– Jak tam, Andrzej, w wojsku?
– Wszystko w porządku, kochanie.
– A, to świetnie.
Jerzy „Gdzie Jest Mój Słoik” Owsiak powinien być usatysfakcjonowany.
Anegdotka: przychodzi do znajomych pan Ryszard. U znajomych w domu na ścianie wisi kopia obrazu Jana Piotra Norblina „Powstanie kościuszkowskie. Wieszanie zdrajców (in effigie)”, pokazującego, jak podczas insurekcji na szubienicy zawisa portret jednego z przywódców Targowicy. Portrety wieszano w zastępstwie, gdy dana osoba była fizycznie nieosiągalna.
Pan Ryszard staje przed obrazem, przygląda mu się dłuższą chwilę, po czym oznajmia: – Ładny obraz. Też bym taki chciał mieć w domu.
***
Ponad rok temu zostały wyłączone fotoradary należące do straży gminnych, które utraciły uprawnienia do ich używania. Bardzo słusznie, bo w zdecydowanej większości przypadków było to po prostu narzędzie wspomagania lokalnych budżetów.
W Warszawie, gdzie takich fotoradarów było sporo, ruszają one znowu. Przejęło je bowiem Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD). Wydawałoby się, że takie działanie powinno być poprzedzone drobiazgowymi analizami, pokazującymi, czy wyłączenie fotoradarów faktycznie pogorszyło bezpieczeństwo. Otóż coś w rodzaju takich badań przeprowadzono. Jak napisała „Gazeta Wyborcza”, konsekwentnie walcząca z kierowcami w każdej możliwej sferze: „Zarząd Dróg Miejskich [w Warszawie] blisko rok temu, czyli po wyłączeniu fotoradarów, prowadził badania, które potwierdziły, że na ulicach zrobiło się mniej bezpiecznie. Na ul. Puławskiej tylko co drugi kierowca przestrzegał ograniczenia prędkości, na ul. Sobieskiego było lepiej – odsetek jeżdżących nieprawidłowo sięgał 30 proc. Najgorzej było na ul. Modlińskiej, gdzie zgodnie z przepisami w kierunku centrum jechało jedynie od 15 do 30 proc. kierowców”.
Wstrząsające, prawda? A teraz proszę te rewelacje przeczytać podobnie i się zastanowić. „Wyborcza” pisze, że „zrobiło się mniej bezpiecznie” nie dlatego, że wzrosła liczba wypadków. O tym nie ma mowy. Jest podobno mniej bezpiecznie jedynie dlatego, że kierowcy w miejscach, gdzie stały fotoradary jeżdżą szybciej. W czym nie ma nic zaskakującego, bo każdy wie, że kierowcy zwalniają jedynie przy samych fotoradarach. Skoro ich nie ma – przestają zwalniać. Czy naprawdę wynika z tego, że jest mniej bezpiecznie – nie wiemy. Ale kogo by to obchodziło? Ważne, że będzie kasa do budżetu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.