Pacjenci z chorobami pęcherza nie mają w Polsce łatwego życia. W przeciwieństwie do chorych z innych krajów, nie tylko tych bogatych, w pierwszej linii leczenia chorzy z OAB w Polsce mają dostęp jedynie do dwóch substancji o tym samym mechanizmie działania: solifenacyny i tolterodyny (na świecie jest ich 4-6), a w drugiej linii - dostępu nie mają wcale. - Na wprowadzenie zmian w zakresie limitów środków absorpcyjnych czekaliśmy 18 lat! Czy tyle samo będziemy czekać na leczenie OAB, które refundowane jest już w całej Europie? - pyta Anna Goch, pełniąca obowiązki Przewodniczącej Sekcji Pęcherza Stowarzyszenia Osób z NTM „UroConti” - Czy znaczymy dla naszych decydentów mniej niż pacjenci z biedniejszych krajów, takich jak Bułgaria, Rumunia, Portugalia czy Słowacja? Rządy tych państw to leczenie już dawno refundują. Dlaczego po raz kolejny okazuje się, że w dostępie do nowoczesnych terapii jesteśmy „trzecim światem” a Europę znowu musimy gonić?
Lata czekania
Według pacjentów ta pogoń przebiega bardzo wolno. Właśnie mija 18 miesięcy od drugiej już pozytywnej rekomendacji Prezesa AOTMiT dla refundacji mirabegronu, leku będącego jedyną realną opcją terapeutyczną dla pacjentów w II linii leczenia zespołu pęcherza nadreaktywnego. - Brak reakcji ze strony resortu zdrowia powoduje, że chorzy z OAB muszą płacić za lek z własnych pieniędzy, albo nie leczą się wcale, bo najczęściej do tego się to sprowadza - dodaje Anna Goch.
Wbrew logice i ekonomii
W ubiegłym roku na rynku farmaceutycznym pojawiły się zamienniki zawierające solifenacynę, przeznaczone dla chorych z OAB, co doprowadziło do znacznej obniżki cen i oszczędności budżetu NFZ, które wg pacjentów z „UroConti” powinny zostać przeznaczyć na inne leki w tym obszarze terapeutycznym.
- Skoro budżet państwa odnotował oszczędności w pierwszej linii leczenia OAB, to dlaczego nie przeniósł tych środków na II linię? Zwłaszcza, że z ostatniego pisma od producenta leku wiemy, że przedstawił on „niezwykle atrakcyjną propozycję, która umożliwia refundację (…) przy nieznacznym obciążeniu płatnika publicznego. Nowe warunki umożliwiają uzyskanie dodatkowych oszczędności, które mogą w znacznym stopniu pokryć powstałe koszty refundacji - dziwi się Anna Sarbak, prezes Stowarzyszenia „UroConti”. Zwraca uwagę, że wśród populacji cierpiącej na OAB i związane z tym nietrzymanie moczu, jest wiele osób w wieku produkcyjnym, dla których brak leczenia to obniżenie efektywności pracy i utrata zdolności zarobkowych, a dla budżetu państwa zwiększone koszty zwolnień lekarskich czy rent.
Z danych ZUS i GUS zaprezentowanych przez „UroConti” w raporcie „Pacjent z NTM w systemie opieki zdrowotnej” wynika, że koszty z tytułu utraty produktywności osób z problemem nietrzymania moczu w roku 2018 wynosiły aż 1,58 miliarda złotych.
- Czy ktoś w ministerstwie nie umie liczyć? - pyta retorycznie Anna Sarbak. - Przecież gdyby nawet część tych osób była odpowiednio leczona, to zamiast pobierać świadczenia, wytwarzałyby PKB i płaciły podatki. Nie mówiąc już o korzyściach psychospołecznych, których w żaden sposób nie da się wycenić.
Brak konsekwencji
Pacjenci ze schorzeniami pęcherza nie mogą też zrozumieć logiki MZ, które refunduje zabiegi trzeciej linii leczenia, czyli toksynę botulinową i neuromodulację krzyżową, a zupełnie pomija drugą linię.
- Przy tak starzejącym się społeczeństwie i tak małym wachlarzu oferowanego w Polsce leczenia farmakologicznego trzeba dbać o każdy już dostępny lek i każdy będący w procesie refundacyjnym. Alternatywą są bowiem już tylko środki absorpcyjne z niską refundacją i leczenie zabiegowe, które powinny być ostatecznością w procesie terapii - mówi Anna Sarbak i dodaje, że pacjenci z OAB zdają sobie sprawę ze specyfiki rzeczywistości, w której się znaleźliśmy, ale czas już wrócić do zaniedbanych obszarów terapeutycznych. I to nie tylko przez koronawirusa.