Faktycznie, jeszcze kilka lat temu, a szczególnie po przegranych wyborach lokalnych, po serii rozłamów i awantur, wydawało się, że partia Jarosława Kaczyńskiego na stałe już pozostanie w swojej niszy. Że będzie trwać jako symbol niemocy i słabości. Wydawało się, że – jak to twierdziło wielu znawców – Kaczyński jest za słaby, by wygrywać i rządzić, za silny zaś, by na prawicy pojawiła się nowa siła. Dominacja Platformy mogła się zdawać pewna i niewzruszona.
Dzisiaj wiara opuściła nawet najbardziej zagorzałych miłośników rządu Tuska. Niektórzy nie mogą się jeszcze pogodzić z nową sytuacją, trwają zatem w zacietrzewieniu i złości. To, że Platforma przegrywa, jest dla nich doświadczeniem tak traumatycznym i niezwykłym, że miast przyjąć rzeczy takimi, jakimi są, pełni gniewu i żółci atakują wyborców i system demokratyczny. Przecież, zdaje im się, wszystko już było rozstrzygnięte. Podział na zwycięzców i przegranych ostatecznie się dokonał. A tu nagle taki pasztet. Inni kiwają głową z rezygnacją, przygotowując się do tego, co teraz jawi im się jako nieuchronne.
Oczywiście jedno referendum lokalne to za mało, żeby przesądzać, jaki będzie rezultat wyborów – najpierw do Parlamentu Europejskiego, a potem do Sejmu. Nawet jeśli wziąć pod uwagę wcześniejszy sukces PiS w Rybniku oraz możliwy w Warszawie. Niemniej widać, że wiatr powiał w drugą stronę. Partia Kaczyńskiego jest pierwszy raz na fali.
Ma to co najmniej kilka przyczyn. Po pierwsze, jak sądzę, coraz bardziej widoczna jest nieudolność rządów PO. Mimo gigantycznego wsparcia medialnego nie da się już twierdzić, że Polską rządzą profesjonalni, nieideologiczni menedżerowie. To są po prostu nieudacznicy i wiedza ta wreszcie przebija się przez szczelny do tej pory mur propagandy. Po drugie, ostatnie kilka miesięcy pokazało kolejną główną słabość rządzącej partii, a mianowicie arogancję i poczucie wyższości. Po trzecie, zachodzi naturalny w każdym systemie demokratycznym proces znużenia.
Wygląda też na to, że po raz pierwszy od lat PiS potrafi punktować przeciwnika, że kontroluje własny przekaz, że sam jego lider trzyma język na wodzy i pilnuje się przed wpadkami. Zwycięstwo Kaczyńskiego staje się dzięki temu realne.
Ważniejsze wszakże zdaje mi się co innego. Powoli zmienia się nastrój wśród zwolenników prawicy. Po wygranej z Krajową Radą w sprawie telewizji Trwam i sukcesach w referendach mniej jest ducha insurekcyjnego, mniej obnoszenia ran, mniej płaczu i mazgajstwa. Zamiast poczucia niższości i krzywdy pojawiły się duma i wiara we własne siły. To dobrze. Polsce potrzeba mniej emocji, więcej rozumu i nadziei.