Jeszcze kilkanaście dni temu problem koronawirusa wydawał się dość odległy. Teraz mamy stan zagrożenia epidemicznego. Zamknięte szkoły, galerie, ograniczenie zgromadzeń. Ograniczony ruch graniczny. Czy sądzi Pan, że grozi nam wariant włoski, czy jednak uda się wyjść z epidemii obronną ręką?
Bolesław Piecha: To pytanie wymaga ode mnie wejście w rolę jasnowidza. Nie wiem. Życie pisze takie, a nie inne scenariusze. Mam oczywiście nadzieję, że tak źle, jak we Włoszech nie będzie. Patrząc jednak na to, co dzieje się za naszymi granicami, nie mówię o Włoszech, gdzie sytuacja jest najtragiczniejsza, ale o takich krajach jak Niemcy, Francja, zagrożenie jest dość znaczne. Stąd takie, a nie inne decyzje rządu.
Niektórzy twierdzą jednak, że przesadzone.
To dmuchanie na zimne, ale dobrze, że tak się dzieje. Zawsze lepiej zapobiegać, niż leczyć. Ja bym jednak uspokajał, że scenariusz najbardziej dramatyczny nam nie grozi, ale jak wspomniałem – jasnowidzem nie jestem, nie umiem, więc stwierdzić tego z całą pewnością. Epidemiologia mówi jasno – jesteśmy w fazie narastania liczby zakażonych osób, a więc też chorujących na COVID-19. Jeżeli już miałbym coś prognozować, to myślę, że u nas ta epidemia przybierze rozmiary podobne do tych, co w Niemczech. Trzeba przede wszystkim skupić się na zapobieganiu zwiększaniu liczby zachorowań, przede wszystkim tych ze skutkiem śmiertelnym.
Skoro mowa o Niemczech – kanclerz Angela Merkel powiedziała, że aż do 70 proc. ludzi w Niemczech zachoruje na koronawirusa. Oznacza to miliony zachorowań i śmierci?
Nie, pani kanclerz miała zapewne na myśli nie zachorowanie na chorobę COViD 19, ale zetknięcie z samym koronawirusem. O znacznie łagodniejszym, bądź bezobjawowym przebiegu.
Jest Pan lekarzem i jednocześnie konserwatywnym politykiem. Trwa spór o to, czy w związku z epidemią powinniśmy chodzić do kościoła. Czy msze powinny być organizowane, a może skracane?
Myślę, że od strony epidemiologicznej skracanie mszy niczego nie zmieni. Zalecenia są jasne, należy unikać większych zgromadzeń. Nie da się przewidzieć wielkości zgromadzenia w kościele. Stąd wielu hierarchów udzieliło wiernym dyspensy od udziału w niedzielnych mszach świętych. A to już bardzo wiele. Zamykanie świątyń miałoby fatalny skutek psychologiczny. Jednak w przypadku osób chorych, zagrożonych, lepiej uważać i zostać w domach.
Ludzie boją się iść na mszę, ale jednocześnie stoją w ogromnych kolejkach masowo wykupując różne towary.
Groźniejsza od samego wirusa jest panika. Skłania ona do nieracjonalnych, czasem szkodliwych zachowań. Należy zachować ostrożność, odpowiedzialność ale też i spokój.
Czytaj też:
Wiceszef MSWiA: Dzieci mogą dać pocałunek śmierci dziadkom. Bądźmy odpowiedzialni!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.