Mija 10 lat od tragedii smoleńskiej. Czy wierzy Pan w to, że w przewidywalnej przyszłości poznamy szczegóły dotyczące przyczyn tego, co się tam stało?
Cezary Gmyz: Sytuacja wygląda tak, że wszystkie najważniejsze dowody, w tym wrak Tu-154M znajdują się w Rosji. Rosjanie przez dziesięć lat wciąż nie zamknęli swojego śledztwa. Nie starczyło im też dziesięciu lat na to, aby udzielić Polsce skutecznej pomocy prawnej. Do tej pory większość polskich wniosków nie została zrealizowana jeśli chodzi o to, o co prosiliśmy Rosjan. W dodatku Federacja Rosyjska do dziś nie chce wydać swoich obywateli, którym chcemy postawić zarzuty, chodzi o kontrolerów lotniczych. Klucz do rozwiązania tego, co się stało, spoczywa wciąż na Kremlu, konkretnie w rękach jednej osoby, która nazywa się Władimir Władimirowicz Putin. Dopóki on zasiada na Kremlu, poznanie prawdy o tej tajemnicy, nie będzie możliwe, a przynajmniej nie w pełni możliwe. Bo jest to osoba, która blokuje poznanie prawdy o katastrofie w Smoleńsku. Ja jednak głęboko wierzę, że tak jak doczekaliśmy się prawdy o Katyniu, tak samo doczekamy się prawdy o Smoleńsku. I, że nie będziemy musieli na to czekać aż kilkudziesięciu lat. Ale jest to związane z jednym czynnikiem – zmianą władzy na Kremlu i demokratyzacją Rosji.
Osiem lat temu był Pan autorem głośnego artykułu o trotylu na wraku Tupolewa. Po materiale stracił pan pracę, doszło do rewolucji w redakcji "Rzeczpospolitej" i tygodnika "Uważam Rze".
Te ujawnione w artykule informacje potwierdziły się w miarę szybko, jednak nie na tyle szybko, by nie doszło do czystek w redakcjach „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Tygodnika, który – przypomnę – był wówczas najbardziej poczytnym tygodnikiem w Polsce. Został przejęty przez niejakiego Jana Pińskiego i w krótkim czasie zabity. W momencie, gdy odchodziliśmy z tygodnika miał on nakład 132 tys. egzemplarzy, po przejęciu natychmiast ta sprzedaż spadła, ostatni znany nakład pisma to 14 tysięcy egzemplarzy. Ta zbrodnia na najlepszym wówczas dzienniku i najlepszym tygodniku na rynku została dokonana. I to mimo tego, że prokuratorzy w komisji sejmowej przyciśnięci przez Antoniego Macierewicza przyznali, że odnaleziono ślady trotylu na wraku Tupolewa. Z perspektywy czasu nie usunąłbym ani linijki z tamtego tekstu, jedynie uzupełnił go o dodatkowe informacje, które pojawiły się później.
Dziesiąta rocznica smoleńska przypada też w tragicznych okolicznościach, szalejącej na całym świecie pandemii, nie będzie planowanych wielkich uroczystości…
Ja przypomnę, że podobny zbieg nieszczęśliwych okoliczności mieliśmy podczas pogrzebu Lecha Kaczyńskiego, gdy pył wulkaniczny wstrzymał ruch lotniczy. Wówczas prezydent został pochowany godnie, ale wielu przywódców z całego świata, choć chciało przyjechać, nie zrobiło tego. Udało się to prezydentowi Gruzji Michailowi Saakaszwilemu, który przybył do Polski drogą lądową. Tego typu okoliczności się zgadzają. Fakt, że nie będziemy mogli obchodzić tej rocznicy w sposób bardziej doniosły jest oczywiście bolesny. Ale wszyscy mamy w sercach tych, co zginęli. Dla mnie to była też strata osobista, pożegnałem swojego duszpasterza, księdza generała Adama Pilcha. Ale też wiele innych osób, które zginęły znałem osobiście. I będę się 10 kwietnia modlił w intencji wszystkich tych, którzy ponieśli śmierć 10 kwietnia 2010 roku w błocie smoleńskim.
Czytaj też:
Melak: Na przekór światu pamiętali o zamordowanych w Katyniu. Dziś wspominamy ichCzytaj też:
Wdowa po polityku PiS, który zginął w Smoleńsku: To był zamach, a winni śmieją nam się w oczy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.