Damian Cygan: Panie marszałku, LGBT to ludzie czy ideologia?
Marek Jurek: To kategoria ideologiczna wprowadzona przez polityczny ruch homoseksualny. Ani trzydzieści lat temu prawie nikt o niej nie słyszał (niech pan znajdzie LGBT w "Uczcie" Platona albo w najbardziej osobistej korespondencji Iwaszkiewicza), ani nie identyfikują się z nią wszyscy ci, którym ideolodzy politycznego ruchu homoseksualnego proponują takie samookreślenie. Podobną kategorią był dla dawnego marksizmu "międzynarodowy proletariat", który nie tylko próbował sugerować robotnikom, jaki ma być ich stosunek do socjalizmu czy własnej ojczyzny, ale również uzurpował sobie tym samym ich reprezentację. Osobną kwestią jest brutalna demagogiczna kampania, podjęta w tej sprawie przez media – na zasadzie, kto krytykuje międzynarodowy "ruch robotniczy", jest wrogiem robotników i ich rodzin, kto krytykuje ideologię/koncept LGBT, dehumanizuje ludzi o skłonnościach homoseksualnych. Tymczasem, jeśli ktoś ich dehumanizuje, to przede wszystkim ci, którzy przypisują ich do "społeczności", a samym sobie ich polityczne kierownictwo i reprezentację, pozbawiając ich w ten sposób indywidualnych poglądów, rozterek, przywiązań społecznych.
To pojęcie wprowadzono już jednak do debaty publicznej.
Owszem, a sposób, w jaki się nim operuje – przybiera formy coraz bardziej aberracyjne. W Tok FM słyszałem już o "dzieciach" LGBT", czyli również biseksualnych. Może więc są też "dzieci poliamoryczne" i multiseksualne, a szkoła ma obowiązek zachęcać je do utrwalania takiej świadomości i rozwijania tych skłonności?
Czy rywalizacja Andrzeja Dudy i Rafała Trzaskowskiego ma charakter cywilizacyjny? Taką tezę postawił w wywiadzie dla "Do Rzeczy" prof. Andrzej Nowak.
Ma takie funkcje, ale nie taki charakter. Zauważył to tyleż wyraźnie, co dyskretnie prof. Nowak, mówiąc, że Andrzej Duda "występuje przeciw dalszym postępom machiny odgórnie wprowadzanego «postępu»", i że mówienie w tym wypadku o kampanii cywilizacji życia brzmi "histerycznie". Tymczasem Rafał Trzaskowski występuje otwarcie jako rzecznik rewolucji, która idzie dalej w większości krajów Zachodu. W jego wypadku to nie tylko deklaracje, ale twarda polityka, jak warszawska karta LGBT czy autoryzowanie poglądów i działań jego zastępcy, wiceprezydenta Pawła Rabieja. Natomiast sprzeciw prezydenta Dudy (i PiS w ogóle) ma charakter deklaratywny i reaktywny, a nie proaktywny. Gdyby taki miał, prezydent wystąpiłby na forum międzynarodowym z propozycją zawarcia Międzynarodowej Konwencji Praw Rodziny (której projekt przyjął zresztą "z zainteresowaniem"). Tymczasem nie decydował się nawet na tak proste działania, jak wygłoszenie orędzia w Narodowy Dzień Życia czy przypomnienie o obowiązywalności orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z 28 maja 1997 roku. Między tymi kandydatami jest jakościowa różnica, ale wynika ona przede wszystkim ze skrajnych poglądów Rafała Trzaskowskiego, dla których obóz PiS-owski jest dziś wyborczą alternatywą.
A Karta Rodziny, którą podpisał prezydent?
To dokument o tyleż przesadzonym tytule, co niekompletnej treści. Występuje jako Karta (co sugeruje wielostronny, publiczny – w sensie prawnym – charakter), tymczasem jest to tylko wyborczy "event". W jego treści brak nawet odrzucenia propozycji "związków partnerskich", co więcej – "brak zgody na adopcje dzieci przez pary homoseksualne" sugeruje, że owe "pary" będą miały status prawny, pozwalający wysuwać takie roszczenie. Prezydent buduje już okopy za aktualną linią obrony "przeciw dalszym postępom".
Czy ewentualna wygrana Trzaskowskiego będzie oznaczać przedterminowe wybory parlamentarne?
Wcześniejsze wybory wymagają porozumienia władzy z opozycją, więc nie jest to sprawa prosta, choć możliwa. Ale to nie jest najgorsze, co nas może czekać. Jako prezydent Rafał Trzaskowski kwestionowałby nie tylko politykę rządu, ale fundamenty (również konstytucyjne) Rzeczypospolitej. Nielegalne roszczenia Unii Europejskiej do nadzoru nad polityką państw (łącznie z osławionymi sankcjami za arbitralnie imputowane, a nie uznane zgodnie z mechanizmem traktatowym, naruszanie "wartości unijnych"), unifikacja walutowa, kwestionowanie naturalnego ustroju rodziny, uprawomocnianie aborcjonistycznych ataków na Polskę.
Jak temu zapobiec?
Obóz prezydenta Dudy powinien już dziś robić wszystko, żeby z myślą o drugiej turze budować koalicję prezydencką. Niedawno o to zaapelowałem na łamach DoRzeczy.pl. Walka o prezydenturę partyjną to prosta droga do wyborczej izolacji. Prezydent powinien działać tak, żeby w drugiej turze mieć poparcie Krzysztofa Bosaka i przynajmniej neutralność Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Prezydent spotka się w środę z Donaldem Trumpem. Co powinno być priorytetem tej wizyty?
Ponieważ obaj prezydenci mają w tym roku kampanię wyborczą, będzie przede wszystkim demonstracja bliskich stosunków. Dla Donalda Trumpa to ważne, bo poparcie polskich wyborców miało istotne znaczenie dla jego wygranej. Prezydent Duda musi być przygotowany, że jego wizycie będzie towarzyszyć krytyka ze strony wielkich mediów i polityków opozycji amerykańskiej, niestety, pewnie nie tylko z Partii Demokratycznej. Dlatego zachęcam, żeby – wobec ideowych ataków na Polskę – prezydent pokazał, że Polska, nasze wartości i polityka mają poparcie wśród części opinii amerykańskiej. Dobrą formą byłby wykład w ambasadzie z udziałem chrześcijańsko-konserwatywnych członków Kongresu i znanych prawicowych publicystów. Ta wizyta powinna być bardzo starannie przygotowana. Każdy czynnik, który miałby osłabiać jej wydźwięk, powinien być równoważony innym, pokazującym nie tylko szeroki zakres współpracy polsko-amerykańskiej, ale i sympatie dla Polski. Wizyta w Białym Domu może być mocnym elementem w końcówce tej kampanii. Opozycja o tym wie i już ją krytykuje. Tym bardziej będzie starała się wykorzystać tę wizytę w trakcie jej trwania, kiedy Andrzeja Dudy nie będzie w kraju.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.