Opozycja cienko piszczy

Opozycja cienko piszczy

Dodano: 
Szymon Hołownia, lider ruchu 2050
Szymon Hołownia, lider ruchu 2050 Źródło: PAP / Marcin Obara
Dziennik Zarazy | Wpis nr 268 || Niedawno przyszły badania zrobione dla OKO.press, czyli serwis, którego nie można posądzać – delikatnie mówiąc – o sympatię wobec władzy i niechęć do opozycji. Pokazały się intrygujące wyniki. A także – dla mnie – zatrważające, ale o tym na końcu. Zbadano zaufanie do liderów opozycji, to znaczy osób przewodzących partiom niepisowskim, niekoniecznie parlamentarnym.

Bo wygrał – a jakże – Hołownia. Otóż ona (tak, będę konsekwentnie stosował się do Hołowni własnego wymogu by mówić do niejper „ona”– wpis skasowany ale mamy screeny, interent nie zapomina) w ramach solidaryzacji z Margot, jest reprezentantką (jedziemy z zaimkiem w ramach respektowania płynnej tożsamości płciowej) już teraz chyba partii, która ma wyniki lepsze niż każda z tych opozycyjnych, zasiadających w parlamencie.

A więc prowadzi Hołownia z 19%, za nim z 16% prezydent Trzaskowski i – chyba już resentyment za „starymi dobrymi czasy” – Donald Tusk ze smutnymi 6%. To, że Tusk się zrównał z wynikami z Bosakiem, to już chyba powód by zamknąć rozdział z Donaldem, który „nie miał z kim przegrać„.

Teraz zajmijmy się wykresem powolutku, patrząc na ogół wyników. Moim zdaniem klasa polityczna jako taka kompromituje się, zwłaszcza w wojnie polsko-polskiej, głównie na transmisjach z Sejmu. Suwenir – ten pozaplemienny, czyli większość – patrzy na to wszystko i myśli: niech przyjdzie (WRESZCIE) ktoś z zewnątrz, co to – wedle politycznej reguły Leppera uzasadniającej podstawowe polskie kryterium wyboru, czyli: „jeszcze nie rządziliśmy” – da okazuje się kolejną nadzieję na wyczekiwaną zmianę. Potem te wszystkie „chęci” wyborców przechodzą przez filtr proporcjonalnej ordynacji wyborczej i po tych wszystkich chciejstwach wyborczych lądujemy w rowie dwójpodziału plemiennego – w skrócie PO albo PiS.

Wzmaga się ten trend przy okazji kampanii wyborczej. Oczywiście po drodze, powolutku, w różnych tematach sączy się główny argument „mniejszego zła”, czyli, że może nasi nie tacy znowu święci, ale tamci to diabły. I wtedy lud wcześniej wyborczo „labilny” zaczyna się powoli dawać magnetyzować biegunami wojny polsko-polskiej i przy urnie puszczają mu jego dylematy na temat zmiany paradygmatu polskiej polityki po 1989 roku. I głosuje na mniejsze zło tej wojny, czyli… od razu jest nie bardzo zadowolony ze swego wyboru. I tak polska polityka produkuje dwubiegunowych frustratów.

Tę tęsknotę można było zaobserwować w „pozasystemowym” Kukizie, kiedy w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2015 roku ten elektorat mógł zagłosować „bezpiecznie” na gościa spoza tej binarnej wojenki. To samo widzę i teraz z Hołownią. No bo przecież ona (jedziemy wedle życzenia) – biorąc pod uwagę jej „eklektyzm programowy” – jest przykładem usosobienia „lidera nadziei” na zmianę aktualnego systemu politycznego. Choć tam nie ma żadnej politycznej idei, same zlepki niekoherentnych wniosków z badań i pozycjonowania… marketingowego. Produkt. Do zjedzenia może tak, ale zaraz do rządzenia?

Zasmuca też cała reszta. To znaczy 62%, które nie wierzy, że opozycja jako całość jest w stanie nie tyle przejąć władzę, co potem rządzić Polską. Liderzy parlamentarnej opozycji mają po… 1% każdy. No i teraz wyobraźmy sobie, że PiS – jak chciałoby OKO.press – wchodzi we własną pułapkę i powtarza swój błąd z 2007 roku, i robi przedterminowe wybory (a czemu miałby to robić?). No to kto będzie osobą, która uosabia suwenira marzenia o zmianie? 62% ludzi widzi w opozycji (w tym połowa jej zwolenników) brak kompetencji, charyzmy do rządzenia krajem.

To oznacza, że w Polsce… władza leży na ulicy. Zawsze wtedy martwię się tym, kto ją podniesie. Czy jakieś przyczynkarskie ruchy, które idą często może w tę samą stronę, ale też zawsze osobno? Czy też ktoś, w momencie takiego osłabienia państwa, z jakim mamy do czynienia również z powodu koroanwirusa, będzie tę władze podnosił z zewnątrz. Bo musimy pamiętać, że jak my tu sobie odwalamy kolejną wersję naszej wojenki, to poważne państwa, pozbawione wahań na poziomie strategicznym mogą chcieć realizować swoje interesy w kraju, który nawet nie ma uzgodnionej racji stanu ponad podziałami wewnętrznej zimnej (?) wojny domowej.

No bo przećwiczmy teraz scenariusz OKO.press. Prezes wariuje po raz drugi albo ulica i zagranica doprowadzają do takiego kryzysu, że władza PiS-u teraz pada. I co? Przyjeżdża na białym koniu Tusk? Bierze mecenasa Giertycha na ministra sprawiedliwości (już się zgłosił). Kto zostaje premierem? Budka? Tusk? Trzaskowski porzuca Warszawę? Co trzeba dać lewicy? A co z Lempart? Jaki resort? Może rodzina i polityka społeczna? Margot jako pełnomocnik premiera ds. równości? A co dla PSL? Oczywiście rolnictwo – niech się męczą? Pokłon w kierunku Unii i odsłonięty brzuch? W sądach wraca „po staremu”, i tak wchodzi warunkowość praworządności, ale po powrocie na stare tory polskiego sądownictwa stajemy się znowu wzorcowi i utrata funduszy nam nie grozi? Dopóki rządzi opozycja? Fajne te traktaty, c’nie? No i trzeba coś dać Hołowni, bo przecież nowe rozdanie w końcu musi się doczekać formuły demokratycznej, a gościówa ma tak z 20%. Może coś od klimatu i samorządów, do których się przymila? Chociaż – znowu – Hołownia jest gotowa na premierostwo…

Ja rozumiem, że perspektywa dojechania PiSu jest już tak psychologicznie przemożna, że pytanie co dalej jest dla zwolenników opozycji automatycznie uchylane, ale to nie oznacza, że ono znika. Opozycja z jedynym odmienianym przez przypadki postulatem – ***** ***, a potem się zobaczy – tworzy taką podskórną reakcję społeczeństwa, że te instynktownie boi się efektu takiej zmiany. I to – czyli systemowa słabość opozycji – jest największym gwarantem ciągłości rządów obecnej władzy.

I to jest dla mnie niepokojące, o czym mówiłem na początku. Polska polityka z różnych powodów produkuje coraz słabszy polityczny pieniądz, który – wedle reguły Kopernika-Greshama – wypiera ten lepszy. Dziś mamy już taki system, że pojawienie się „lepszego politycznego pieniądza” jest systemowo zakorkowane. A nad tym wszystkim unosi się „opinia publiczna”, która coraz to jest wciskana w bezalternatywność dwubiegunowości wyboru wojny polsko-polskiej.

Wygląda na to, że jeszcze trochę posiedzimy w tych okopach, ciągle marząc o mitycznej zmianie.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.

Czytaj też:
Pod butem patofeministki
Czytaj też:
Tusk: Jesteśmy w punkcie dramatycznie niebezpiecznym

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także