Jak sytuacja pandemii wpłynęła na leczenie chorych kardiologicznych? Co jest dla państwa najtrudniejsze?
To nie jest takie jednoznaczne, mamy wiele problemów, które są ze sobą powiązane. Największą szkodą dla naszych pacjentów było jednak to, że zostały ograniczone wizyty – zarówno w przychodniach, jak i w szpitalach. W poradniach postawiono na wizyty przez telefon, a przecież to nie zawsze było dobre dla pacjentów, chociaż uzasadnione epidemią. Przez telefon nie każdemu da się pomóc, zwłaszcza chorym, którzy przyszli pierwszy raz.
I nie mają badań.
Nawet nie można w odniesieniu do takich pacjentów ich zaplanować, bo nie wiemy, w którym kierunku iść. Z drugiej strony mamy chorych, którzy powinni być hospitalizowani z powodu zabiegów planowych, ale było to odkładane w czasie, ze względu na ostry lockdown wiosną ubiegłego roku. Potem zaczęto wracać do robienia zabiegów, ale nie na sto procent, i stworzyła się kolejka oczekujących. W międzyczasie przecież całe oddziały kardiologiczne były przekształcane w covidowe, a więc liczba miejsc dla pacjentów kardiologicznych bardzo się zmniejszyła. W ten sposób czas oczekiwania na operację jeszcze się wydłużył. I niestety, niektórzy chorzy nie doczekali przyjęcia do szpitala...
To bardzo smutne.
Owszem, ale to są pośrednie skutki pandemii. I tak liczba planowych zabiegów kardiologii inwazyjnej spadła o ponad 70 proc. Z kolei liczba operacji kardiochirurgicznych zmniejszyła się o ok. 35 proc. Natomiast jeśli chodzi o interwencje w przypadku ostrych zawałów serca, to doszło do ich spadku o 30–40 proc. To znaczy, że ci chorzy często sami nie zgłaszali się po pomoc.
Ludzie w pewnym momencie tak bali się koronawirusa, że bagatelizowali swoje inne dolegliwości.
Tak, a wiemy przecież, że nieleczony zawał kończy się śmiercią w 40 proc. przypadków. Jeśli jednak poddamy go nowoczesnemu leczeniu, za pomocą angioplastyki wieńcowej, to ryzyko śmierci spada do 5 proc. Dlatego w pewnym momencie wspólnie z M inisterstwem Zdrowia zrobiliśmy kampanię „NIE #zostańwdomu z zawałem”, która miała na celu zachęcenie chorych, by dzwonili w razie dolegliwości wieńcowych po pogotowie. Uspokajaliśmy ich jednocześnie, że na naszych oddziałach jest już bezpiecznie.
To potem. A przedtem? Jak ten lęk przed COVID-19 odbił się na zdrowiu Polaków?
Nie jest dobrze, bo – jak wynika z danych Ministerstwa Zdrowia – w roku 2020 śmiertelność z powodu chorób układu sercowo-naczyniowego zwiększyła się prawie o 17 proc. I jest to najwyższy wskaźnik w porównaniu z innymi chorobami. Tak więc pandemia bardzo się odbiła na życiu i zdrowiu.
Ma pan jakieś ogólne dane?
Mam dane Eurostatu, z których wynika, że nadmiarowych zgonów było średnio w Unii Europejskiej 15,1 proc., a w Polsce 23,5 proc.
Czym były spowodowane? Koronawirusem?
Trudno jednoznacznie ocenić. „Nadmiarowe” zgony to zwykle takie, których można było uniknąć, gdyby nie wydarzyła się nadzwyczajna sytuacja, taka jak pandemia. Można podejrzewać, że znowu najwięcej tych zgonów dotyczyło pacjentów kardiologicznych.
A czy ta kampania „NIE #zostańwdomu z zawałem” dała jakieś efekty?
Chciałbym, ale trudno mi powiedzieć, bo nie ma danych na ten temat... Jednak mamy informację, że dotarła do kilkunastu milionów osób. Prowadziliśmy dość intensywną kampanię w mediach społecznościowych, może więc dzięki temu ludzie o tym się dowiedzieli.
Co epidemia COVID-19 pokazała, jeśli chodzi o system ochrony zdrowia? Może nas czegoś nauczyła...
Epidemia obnażyła niewydolność systemu ochrony zdrowia, który nie był do niej przygotowany. Przy czym to nie dotyczy tylko naszego kraju. Nie byliśmy gotowi przede wszystkim na przyjęcie tak dużej liczby dodatkowych pacjentów. A jeszcze okazało się, że infekcja koronawirusowa jest np. szczególnie niebezpieczna dla osób z niewydolnością serca, powoduje cięższy jej przebieg i nierzadko prowadzi do śmierci.
Jakie powinniśmy wyciągnąć wnioski na przyszłość?
Gdyby miało się jeszcze coś podobnego wydarzyć, to doświadczenia z COVID -19 pokazują, że trzeba by wcześniej tworzyć dodatkowe szpitale przeznaczone dla zakażonych. Należy inwestować w kadrę medyczną, bo tak naprawdę sprzęt i łóżka wszystkiego nie załatwiają. Jest za mało lekarzy i pielęgniarek w normalnych czasach, a co dopiero, gdy pojawi się nowa choroba, która tak bardzo szybko się rozprzestrzenia.
Jakie nowe rozwiązania pan proponuje?
Myślę, że w tej rzeczywistości pocovidowej dobrym ruchem jest zapowiedziana krajowa sieć kardiologiczna, której pilotaż ma się odbyć na Mazowszu. Dzięki temu chorzy z problemami sercowymi będą mieli przyśpieszoną diagnostykę i skrócony czas do uzyskania porady. Ta sieć nie jest jeszcze do końca właściwie przygotowana, ale to krok w dobrym kierunku. Potrzebne jest także pilne wdrożenie programu koordynowanej opieki nad chorymi z niewydolnością serca, czyli KONS, o który PTK dopomina się już od czterech lat.
Czy otrzymają pomoc także chorzy z kardiologicznymi powikłaniami pocovidowymi?
Nie jest to wprost powiedziane w projekcie rozporządzenia ministra zdrowia, ale sądzę, że tak.
Czego jeszcze nam potrzeba? Jakich zmian?
Potrzebne są inwestycje w budowę nowych szpitali i przede wszystkim w kadrę medyczną, a także w tworzenie sieci placówek ułatwiających chorym na serce dostęp do pomocy medycznej nawet w warunkach pandemii, takich jak oddziały hospitalizacji jednodniowej.
A czy państwo polskie sprawdziło się w naszych czasach?
Trudno to ocenić, ponieważ rządzący zostali postawieni przed sytuacją, której dotąd nie znali. Ale uważam, że usiłowali zachowywać się w miarę racjonalnie i robić to, co mogli... Chociaż przypominało to czasami gaszenie pożaru.
Zapytam pana jako naukowca, czy lepsze poznanie i opisanie koronawirusa może mieć wpływ na rozwój nauki?
Może uda nam się wynaleźć lek na COVID -19, w wyniku czego wirus nie będzie uszkadzał mięśnia sercowego i płuc. Bo jak dotąd wiemy, że wnikał do komórek mięśnia sercowego, powodując potem jego włóknienie i pogorszenie pracy serca. Tak więc opracowanie leku może przyczynić się do tego, że koronawirus nie będzie czynił takich spustoszeń w organizmie. I tutaj liczę na rozwój medycyny. Trwają prace nad różnymi lekami przeciwwirusowymi, których można by użyć przy infekcji CO VID -19. Niektóre się sprawdzają, inne są w toku badań. Jednak ich wyniki są często sprzeczne ze sobą... To tylko pokazuje, że sprawa nie jest taka prosta.
A co pan sądzi o rozwoju telemedycyny jako pokłosia epidemii?
Myślę, że do tego na pewno dojdzie. Mamy już przecież rozwój teleporadnictwa. Tyle że powinno się to odbywać na specjalnych platformach wizyjnych i pewnie tak to będzie w przyszłości. Ale telemedycyna to także monitoring różnych urządzeń wszczepialnych, coraz więcej mamy stymulatorów serca, defibrylatorów itp. Te wszystkie nowoczesne urządzenia umożliwiają kontrolę zdalną. To bardzo duży postęp i powinno się go promować. W Ministerstwie Zdrowia leży cały projekt rozporządzenia w sprawie telemonitoringu urządzeń wszczepialnych. Ale na razie cisza... Czekamy.
A tymczasem rzeczywistość skrzeczy, bo na zabiegi kardiologiczne rosną kolejki.
To prawda. Dlatego proponuję, aby limity przyjęć i na zabiegi, i na badania zostały po prostu zniesione.
rozmawiała Barbara Jagas
prof. Adam Witkowski – jest kierownikiem Kliniki Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej w Aninie, prezesem PTK na lata 2019–2021
Wywiad ukazał się w Do Rzeczy o Zdrowiu/ maj 2021
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.