Owsiak skorzystał z kontrowersyjnego przepisu, którego w stanie wojennym używano do skazywania autorów prasy podziemnej - pisze w 46. wydaniu Do Rzeczy Rafał A. Ziemkiewicz.
-Jerzego Owsiaka można tylko uwielbiać. Jeśli się go krytykuje czy choćby zadaje mu publicznie nieuzgodnione pytania – wpada w złość i ściąga na bluźniercę potępienie mediów III RP oraz pozostającej pod ich wpływem części opinii publicznej. Niegdyś wystarczało to do zadania świętokradcy śmierci cywilnej, ostatnio jednak najwyraźniej przestało tak działać, skoro „Jurek” zaczął także wytaczać procesy. I to nie cywilne o „ochronę dóbr osobistych”, ale karne, z osławionego art. 212, który za „narażenie osoby publicznej na utratę zaufania niezbędnego w jej działalności” przewiduje karę pozbawienia wolności do lat dwóch. (...)
Ostrożność tradycjonalistów wobec Owsiaka, przechodząca w otwartą niechęć, przez długi czas dotyczyła raczej otoczki jego akcji niż jej samej. Krzywili się oni na promowany długo przed Wojewódzkim styl 50-latka udającego gimnazjalistę, na wieloznaczność hasła: „Róbta, co chceta”, na rockowe rozluźnienie obyczajów na Woodstocku symbolizowane zwyczajowym taplaniem się przez młodzież w błocie czy na promowanie sekty Hare Kriszna, której Owsiak dał prawo prowadzenia na swym festiwalu darmowych garkuchni. Szczególnie atakowany był Owsiak przez środowisko o. Rydzyka, któremu też odpowiadał równie ostro, ku wielkiej radości mediów establishmentu: popularny wśród młodzieży „Jurek” widział im się wręcz wymarzonym batem na znienawidzonego redemptorystę. (...)
Jednak to nie ataki Radia Maryja ani „prawicowych” publicystów skłoniły Owsiaka do przekroczenia granicy przyzwoitości, jaką jest sięgnięcie po powszechnie krytykowany art. 212 k.k. Sprawili to blogerzy. Jednego z nich, publikującego pod pseudonimem Rybitzky, zmusił Owsiak groźbą procesu do przeprosin za wpis mogący być uznany za insynuowanie mu związków z ideologią nazistowską. Tymczasem „Rybitzky” przypomniał tylko – fakt, że w mniej wyważonych słowach – podniesione swego czasu przeze mnie podobieństwa między corocznymi finałami WOŚP a urządzaną w hitlerowskich Niemczech akcją Zimowej Pomocy, podczas której angażowano całe społeczeństwo, partię, media, organizacje społeczne i dzieci w zbiórkę pieniędzy dla najuboższych. A ja wcale nie zamierzam się z tej obserwacji wycofywać, bo nie chodzi tu o przypisywanie Owsiakowi nazizmu, tylko o przykład – zgoda, skrajny – iż upaństwowiona dobroczynność może być propagandową przykrywką dla działań nic z dobroczynnością niemających wspólnego, a czasem wręcz paskudnych.
Proces wytoczony przez Owsiaka innemu blogerowi, znanemu jako „MatkaKurka”, rozpoczął się w ubiegłym tygodniu. Owsiaka rozsierdziły nie tylko wyliczenia, iż cały bardzo nagłośniony wkład WOŚP w zakup sprzętu ratującego życie to ledwie promile środków wydawanych przez NFZ, a jej zbiórki to grosze wobec niecieszącej się ani w części porównywalnym zainteresowaniem mediów i niewspomaganej żadnymi funduszami publicznymi pomocy, przekazywanej corocznie potrzebującym przez Caritas. Ubodły go osobiste wycieczki „MatkiKurki”, że Owsiak „jeździ bardziej wypasioną bryką” niż atakowany przez media III RP za rzekomego maybacha o. Rydzyk, a w przeciwieństwie do niego traktowany jest jak świętość, i że WOŚP to rodzaj sekty zapewniającej dobrobyt swemu założycielowi, który „zachowuje się jak romski macho”, wyganiający dzieci do żebrania na ulicach, a za to, co przyniosą, żyjący wystawnie. W tym kontekście przypominał „MatkaKurka”, iż poza prowadzeniem WOŚP „Jurek” jest także właścicielem spółki Złoty Melon, pozyskującej milionowe kontrakty na zlecane przez urzędy państwowe szkolenia, i zadawał pytania na pograniczu insynuacji, ile milionów „wyjął” Owsiak ze swej orkiestry (to sformułowanie jest nawiązaniem do oskarżeń Owsiaka, że „o. Rydzyk wyjął sto milionów z Unii Europejskiej”).
Owsiak zamiast polemik wybrał proces sądowy – to jego prawo. Nie skorzystał z drogi cywilnej, ale z kontrowersyjnego przepisu, którego w stanie wojennym używano do skazywania autorów prasy podziemnej – to decyzja, najdelikatniej mówiąc, wątpliwa. (...)
Cały artykuł dostępny w najnowszym wydaniu Do Rzeczy.