W niedzielę grupa 13 osób z Bartoszem Kramkiem na czele postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i rzuciła się do przecinania drutu olczastego znajdującego się na polsko-białoruskiej granicy. Straż Graniczna ujęła dywersantów. Grupa składała się z 12 obywateli Polski oraz jednego obywatela Holandii.
– Zastanawiam się w czyim scenariuszu te osoby grają. Jeśli chcieliby pomoc to powinni wzmóc presję na autorytarne rządy w Mińsku – ocenił wiceszef MSZ zachowanie ujętych wczoraj "aktywistów".
– To jest co najmniej wykroczenie, jeśli nie przestępstwo. Kto ich do tego motywuje? Co to ma znaczyć, że ktoś polską granicę, granicę UE będzie demontować dla jakiś własnych interesów? To jest nieakceptowalne i niedopuszczalne – dodał Marcin Przydacz.
Polityk zaznaczył również, że obecnie wyłącznie białoruskie KGB posiada informacje o narodowości cudzoziemców znajdujących się nieopodal polsko-białoruskiej granicy i każdy, kto twierdzi że ma jakieś informacje na ten temat, konfabuluje lub zmyśla.
"To nie jest happening na miasteczku Wilanów"
Gość "Kwadransa politycznego" TVP skomentował również nieodpowiedzialne zachowanie posła KO Franciszka Sterczewskiego na granicy.
– Myślę, że pan poseł sobie nie zdawał sprawy z konsekwencji. To jest granica państwowa, granica zewnętrzna UE. Po drugiej staniestoja uzbrojeni białoruscy strażnicy – powiedział Przydacz. Jego zdaniem sprawa mogła mieć finał dużo gorszy niż tylko aresztowanie lekkomyślnego posła.
– Ludzie sobie nie zdają sprawy, z tego w jak poważnej sytuacji się znajdują. To nie jest happening na miasteczku Wilanów czy na Agrykoli tylko granica państwa – powiedział. – To nie jest miejsce na budowanie popularności, a tak odczytujemy aktywność niektórych posłów – dodał polityk.
Nie ma żadnej "ziemi niczyjej"
Marcin Przydacz skrytykował wypowiedzi twierdzące, że grupa cudzoziemców koczująca przy polskiej granicy znajduje się na "pasie ziemi niczyjej". – Granica to jest granica, bądźmy poważni. To jest linia, po jednej stronie jest Polska, po drugiej Białoruś. Nie ma żadnego pasa ziemi niczyjej – tłumaczył polityk i zaznaczył, że przekroczenie tej linii nawet o kilkanaście centymetrów oznacza przekroczenie granicy.
Wiceminister podkreślił, że polskie władze przewidziały rozwój sytuacji na granicy z Białorusią i już wcześniej zaczęto wzmacniać granice. – Aleksander Łukaszenka w dniu ogłoszenia przez UE sankcji powiedział, że wywoła kryzys migracyjny na granicy Unii. Przewidzieliśmy to, umocniliśmy granicę. Wtedy migranci byli na Litwie – powiedział.
Czytaj też:
Celowy sabotaż? Dworczyk: To raczej pożyteczni idiociCzytaj też:
Nowe statystyki Straży Granicznej. Tysiące prób nielegalnego przekroczenia granicy w sierpniuCzytaj też:
Ostre starcie Jabłońskiego z Kolendą-Zaleską. "Dlaczego popieracie propagandę Łukaszenki?"