Poniedziałek, 30 stycznia. Nie, to nie jest dzień, jak co dzień. Dokładnie osiemdziesiąt cztery lata temu - 30 stycznia 1933 roku - niemiecki prezydent Paul von Hindenburg mianował Adolfa Hitlera kanclerzem Niemiec. Już rok później, także 30 stycznia, Reichstag uchwalił ustawę o odbudowie Rzeszy Niemieckiej. A 78 lat temu, 30 stycznia 1939 r niemiecki przywódca, psychopata z komicznym wąsikiem, przemawiając w niemieckim parlamencie, wzbudzając aplauz zgromadzonych w Reichstagu oraz tłumów na ulicach: niemieckich gospodyń domowych, lekarzy, nauczycieli, robotników, studentów, zapowiedział „całkowite unicestwienie rasy żydowskiej”. Idę o zakład, że 30 stycznia 2017 w niemieckiej telewizji publicznej Zweites Deutsches Fernsehen (ZDF) o tych wydarzeniach nie usłyszycie Państwo nawet słowa.
Nie zmniejsza się liczba - a jak wynika z danych różnych ośrodków analitycznych zajmujących się monitorowaniem tzw. wojny informacyjnej - czeka nas prawdopodobnie w najbliższym czasie spore nasilenie propagandowych publikacji w zachodnich mediach, w których Polska i Polacy przedstawiani będą jako współwinni hekatomby II wojny światowej i zagłady Żydów. Nie ma się, co oszukiwać, wojna informacyjna, w której Polska jest jednym z ważniejszych celów, obok Litwy czy Ukrainy trwa, a tego rodzaju oszczercze enuncjacje są jej istotnym narzędziem. W 2014 r polskie MSZ podjęło 151 interwencji w sprawie użycia w mediach zwrotu „polskie obozy śmierci”, rok później takich przypadków było już blisko 300, zaś do połowy ubiegłego roku polskie ambasady interweniowały co najmniej 115 razy.
Żeby daleko nie szukać. W miniony weekend Allan Little, dziennikarz wpływowej, potężnej redakcji BBC, oskarżył nas o współudział w Holocauście. Stwierdzenia Little'go, doświadczonego wszak dziennikarza: „polscy maszyniści współpracowali z Niemcami w Holocauście”, jest nieprzeciętnie głupie, ale zarazem umieszczenie go w przejmującej opowieści o losach Susann Pollock, więźniarki Auschwitz, sprawia, że przeciętny, zachodni odbiorca może emocjonalnie i bezrefleksyjnie przyjąć je za prawdziwe. Trudno nie zastanawiać się, czy inni szatani nie byli tu czynni. Od razu interweniowała polska ambasada w Londynie, zareagowali też internauci, chwała im za to, ale… za tydzień, dwa oszczerstwa, jak echo powtórzą kolejne media.
W trakcie kampanii wyborczej i wielokrotnie później, prezydent Andrzej Duda zwracał uwagę, że reagowanie przez polskie placówki dyplomatyczne na oczerniające Polskę publikacje nie jest skuteczną polityką historyczną, a wyłącznie działaniami reaktywnymi, które oczekiwanych efektów nie przynoszą.
Mniej więcej zaś rok temu, podczas posiedzenia Narodowej Rady Rozwoju prezydent był uprzejmy stwierdzić, że patrząc na działania naszych sąsiadów nie ma wątpliwości, iż Polska pilnie potrzebuje prowadzenia - właśnie w międzynarodowej przestrzeni - ofensywnej polityki historycznej. Ważne słowa padły, ale niestety, w mojej ocenie, nie poszły za nimi czyny.
Czy polska dyplomacja, pracownicy ambasad są w stanie tego rodzaju politykę historyczną realizować? Z perspektywy ich dotychczasowych działań - szczerze wątpię. W zdecydowanej większości to urzędasy bez większego polotu, dla których „historia” ogranicza się do przecięcia wstęgi na wystawie, nudnawej nasiadówki i radosnej wyżerki na after party, zaś skuteczne funkcjonowanie w mediach społecznościowych jest im równie obce, jak uwarunkowania klimatyczne na Marsie. W dodatku wielu spośród pracowników ambasad i konsulatów to przyczajeni pupile poprzedniej władzy, której bliższa była polityka wstydu niż skuteczna promocja dziejów naszego kraju.
Powierzanie kampanii historycznych rożnej maści urzędnikom, politykom, biurwom, spowoduje, że roztoczą wizje pomysłów, projektów, filmów, jakie zamierzają zrealizować, gwiazd, jakie zatrudnią; w przestrzeni medialnej dały się słyszeć już różne nazwiska, od Mela Gibsona począwszy na Chucku Norrisie skończywszy, ogłoszą na ten cel zbiórki publiczne i… no właśnie, na tym się skończy.
Marzy mi się natomiast szeroka, przeprowadzona w zachodnich mediach, również społecznościowych, kampania historyczna, w której znalazłoby się i miejsce na opowieść o niemieckich zbrodniach i na historię polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Nie byle jaka kampania, bo z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy, koordynowana przez jego Kancelarię, ośrodek dysponujący odpowiednimi środkami i zapleczem, jednak wykonana nie urzędniczymi rękami, a przy wykorzystaniu potencjału i olbrzymiej kreatywności polskich internautów.
Dlaczego? To się sprawdza. Oba „ośrodki”, wspólnie, a jednak niezależnie od siebie: z jednej strony prezydent, z drugiej kibice, studenci, internauci, mimo oporu lewicowych mediów i środowisk, skutecznie przywracają polskiej pamięci publicznej bohaterów naszej niepodległości - Żołnierzy Wyklętych. Robią to świetnie, doskonale trafiając w emocje odbiorców, potrafiąc dotrzeć z przekazem do odbiorców w różnym wieku i wywodzącego się z różnych grup społecznych czy zawodowych.
Nota bene jak sprawni potrafią być polscy internauci pokazuje chociaż akcja „Mapa Przeszłości” zrealizowana przez doktoranta Marcina Czaplińskiego, czy ostatnia kampania #GermanDeathCamps, o której rozpisują się szeroko również i zachodnie portale.
I z tych doświadczeń warto skorzystać w walce z historycznym fałszem, wykorzystać je, zanim dzieci naszych dzieci zaczną pytać „ tatusiu, to Hitler był Polakiem?”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.