Po masakrze dzieci i nauczycielek w podstawówce w Newtown jego organizacja znalazła się w ogniu zmasowanej krytyki. Scenariusz za każdym razem jest podobny. Zrzeszająca cztery miliony ludzi NRA latami nakłania kongresmenów i władze poszczególnych stanów do liberalizacji przepisów o dostępie do broni palnej i podnosi alarm, gdy tylko któryś z parlamentów stanowych podejmuje próbę zaostrzenia prawa. Ten mozolny i skuteczny lobbing przerywany jest z zdarzającymi się w USA z przerażającą regularnością masakrami dokonywanymi przez ludzi sfrustrowanych lub psychicznie chorych.
Tym razem fala krytyki pod adresem NRA i liberalnych przepisów o dostępie do broni osiągnęła niespotykane rozmiary, tak jak niespotykany był rozmiar ostatniej tragedii. Po wielu dniach milczenia organizacja w końcu odpowiedziała postulatem, by w każdej szkole bezpieczeństwa uczniów pilnował emerytowany policjant, czyli właśnie „dobry człowiek z pistoletem”. Takie rozwiązania obowiązują w Izraelu, gdzie każdej szkoły strzeże zbrojna ochrona.
Jest jednak coś nie tak, gdy rozwiązania rodem z rejonów niebezpiecznych, zagrożonych wojną i terroryzmem kopiuje się w zamożnym i stabilnym państwie demokratycznego Zachodu. Amerykańskich problemów z bronią nie da się rozwiązać za jednym zamachem. Ich źródeł bowiem nie można szukać wyłącznie w liberalnym ustawodawstwie. W Szwajcarii, a nawet w Niemczech również dość łatwo zdobyć pistolet, a nie przekłada się to na wysoką przestępczość i dużą liczbę morderstw. Do tego trzeba bowiem wielu czynników: rozwarstwienia majątkowego i sporych obszarów biedy, z których gangi rekrutują coraz to nowych członków.
Jednak łatwy dostęp do broni jest jednym z fundamentów tej konstrukcji. Choć całkowity zakaz posiadania broni jest w USA nie do pomyślenia, to Amerykanie najlepiej zabezpieczą się na przyszłość, stopniowo utrudniając dostęp do niej. Wystarczająco dużo uzbrojonych dobrych ludzi mamy w policji i wojsku. Mieliby znacznie ułatwione zadanie, gdyby ci źli ludzie musieli używać kijów i zamiast karabinów.