Euroentuzjaści przez lata kpili sobie z zasad demokracji. Teraz krzyczą, że jest ona zagrożona, bo do europarlamentu dostało się kilkudziesięciu polityków, którzy nie lubią Brukseli.
W ubiegły poniedziałek, gdy poznaliśmy wyniki wyborów do europarlamentu od Lizbony do Warszawy rozległ się głośny lament, przechodzący tu i ówdzie w histeryczne spazmy. „Trzęsienie ziemi”, „szok”, „katastrofa” – rozbrzmiewały tytuły gazet i portali.
Powód? Nad Europą pojawiło się widmo eurosceptycznej skrajnej prawicy, która w kilku krajach zwyciężyła, uzyskując lepszy wynik niż tradycyjne partie, a w kilku kolejnych znacząco zwiększyła swój stan posiadania. Co stanie się teraz z Parlamentem Europejskim, z Unią, z całą Europą? Czy zaleje nas brunatna fala, która zniszczy marzenie Europejczyków o wiecznym życiu w pokoju i dobrobycie? Czy rzeczywiście demokracja na Starym Kontynencie jest zagrożona? (...)