RYSZARD GROMADZKI: W mediach pojawiły się informacje o pana powrocie do rządu. Dostał pan taką propozycję?
JAN KRZYSZTOF ARDANOWSKI: Nie. Nikt ze mną na ten temat nie rozmawiał. To bardziej spekulacje medialne niż ocena rzeczywistości.
Gdyby otrzymał pan taką ofertę, przyjąłby ją pan?
To jest o wiele bardziej skomplikowane przedsięwzięcie niż tylko chęć bycia ministrem. Musi się to wiązać z pewnymi gwarancjami dla rolnictwa i możliwością kontynuowania polityki rolnej, którą starałem się realizować, będąc ministrem, która była przez rolników popierana, czego wyrazem były wyniki wyborów parlamentarnych i prezydenckich.
Mam tu gorzką satysfakcję, że po dwóch latach prezes partii, wprowadzony dwa lata temu w błąd przez swoich najbliższych współpracowników, przyznał, że „piątka dla zwierząt”, która była kością niezgody z polską wsią i wykopała rów między Prawem i Sprawiedliwością a rolnikami, była błędem, że nie należało jej wprowadzać. Tylko to jest satysfakcja po czasie, że miałem rację. Niestety, mleko się rozlało, odbudowa zaufania wsi do PiS jest bardzo trudna. Co gorsza, nic się nie wydarzyło oprócz tego, że do starych problemów, takich jak „piątka dla zwierząt”, dochodzą kolejne, zupełnie niezrozumiałe na wsi decyzje. Mam na myśli choćby bardzo źle i nieudolnie przeprowadzoną waloryzację świadczeń emerytalnych w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Zapowiadano waloryzację w wysokości 7 proc., a skończyło się na tym, że realnie w wielu przypadkach waloryzacja wyniosła mniej niż 1 proc. Stało się tak, bo waloryzację przeprowadzono nie od kwoty otrzymywanej, lecz od kwoty bazowej. Tyle że nikt tego wcześniej ludziom nie tłumaczył. To wywołało duże rozczarowanie na wsi.
Innym przykładem nierozumienia sytuacji dochodowej rolników, przecież artykułowanej nie tylko dla ich własnych korzyści, był projekt radykalnego ograniczenia stosowania biopaliw w Polsce, co praktycznie zniszczyłoby produkcję rzepaku, jednej z najważniejszych roślin w strukturze zasiewów, do tego wpisującej się w proekologiczny charakter produkcji rolnej promowany przez Unię Europejską. Rośliny dostarczającej rolnikom sporych dochodów, a także znacznych ilości paszy, która mogłaby zastępować w dużej mierze śrutę GMO z soi, na którą wydajemy miliardy złotych rocznie. Nagle okazuje się, że ktoś chce ten dobrze funkcjonujący w Polsce mechanizm rozwalić.
Ten projekt zgłaszały inne resorty, ale pytanie brzmi: Dlaczego nie reagowało Ministerstwo Rolnictwa? Przecież w trakcie uzgodnień międzyresortowych ten projekt był w Ministerstwie Rolnictwa, a któryś z wiceministrów, nawet nie wiem który z nich, go nadzorował, więc musiał wiedzieć, jakie konsekwencje ten projekt dla polskiego rolnictwa może spowodować. Projekt przyjęty przez Radę Ministrów przy braku sprzeciwu ze strony Ministerstwa Rolnictwa wywołał, podobnie jak „piątka dla zwierząt”, wściekłość na wsi. Ostatecznie zostało to zablokowane osobistą decyzją Kaczyńskiego. Dobrze, że rozwiązano to choć w taki sposób.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.