Benedykt - doktor Kościoła, pogromca idealizmu? Ważne pytania dot. zmarłego papieża
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Benedykt - doktor Kościoła, pogromca idealizmu? Ważne pytania dot. zmarłego papieża

Dodano: 
Benedykt XVI
Benedykt XVI Źródło: PAP / MAURIZIO BRAMBATTI
Śmierć Benedykta XVI wywołała, co zrozumiałe, ogromne poruszenie. Mimo, że abdykował już w 2013 roku, papież senior wciąż pozostawał, szczególnie dla wielu konserwatywnych katolików, najważniejszym punktem odniesienia.

Następował tu osobliwy proces: im bardziej radykalizował się Franciszek, im trudniej było przyporządkować jego kolejne poczynania i wypowiedzi ramom jakkolwiek rozumianej tradycji, tym silniejszy stawał się sentyment i tęsknota za Benedyktem. Zaczął się on się jawić wielu jako pogromca modernizmu, idealizmu, neomodernizmu, zwolennik klasycznego katolicyzmu, jedyny lub ostatni sprawiedliwy w Kościele wydanym obecnie rewolucji. Nie mam wątpliwości, że chwila odejścia z doczesności to moment kiedy należy podkreślać największe zasługi i zalety zmarłego. Tych z pewnością jest wiele, pisałem i mówiłem o tym często. Kilka czynów - jak choćby dopuszczenie do obywatelstwa mszy klasycznej, czy pism - jak „Raport o stanie wiary”, wykład w Ratyzbonie, czy znaczące części „Jezusa z Nazaretu” - to wybitne osiągnięcia. Jednak docenianie znaczenia nie powinno, sądzę, być na bakier z faktami. Sam Benedykt, jestem przekonany, wolałby bardziej trzeźwe i obiektywne podejście do swojej twórczości niż to, jakie prezentuje wielu jego zwolenników.

Być może dwie informacje zaskoczyły mnie dlatego najbardziej. Pierwsze, to doniesienia mediów o inicjatywnie niektórych kardynałów i hierarchów, by Benedykta ogłosić natychmiast doktorem Kościoła. I tak przeczytałem, że wśród zwolenników takiego rozwiązania znaleźli się m.in. arcybiskup Wiednia, Christoph Schoenborn, prefekt papieskiej Rady Jedności Kurt Koch czy były prefekt Kongregacji Nauki Wiary, Gerhard Mueller. „W mojej bibliotece postawiłem dzieła papieża Benedykta obok dzieł św. Augustyna” – stwierdził metropolita Wiednia, kardynał Christoph Schönborn. Jak dodał, należy uznać, że dla teologii XX wieku Józef Ratzinger był tym, czym święty kardynał John Henry Newman dla teologii wieku XIX, a św. Tomasz z Akwinu i św. Bonawentura dla teologii XIII-wiecznej. Nie da się już chyba zdobyć na większe pochwały. Ciekawe, że kardynał Schoenborn jest od kilku lat jednym z najbardziej radykalnych zwolenników otwarcia Kościoła na ideologię LGBT. Kilka lata temu uczynił z wiedeńskiej katedry świętego Szczepana miejsce występu Conchity Wurst, zezwalając na wywieszenie tam tęczowych flag. Nie bardzo wiem, jak to się ma do faktu, że Benedykt XVI za życia upatrywał w tym znaków Antychrysta. Albo kardynał Schoenborn nie rozumie przesłania Benedykta, albo posługuje się nim instrumentalnie, by podbudować swoją pozycję, albo…jest ono inne, niż się na ogół uważa.

Z kolei kardynał kurialny Kurt Koch, prefekt Papieskiej Rady Jedności, wskazał, że nie chce wchodzić w papieskie buty, bo to Ojciec Święty musi podjąć taką decyzję. Uznał jednak, że Ratzinger/Benedykt był nie tylko wielkim teologiem, ale również nieustannym sługą głoszenia wiary katolickiej. Nie chciał nigdy rozwijać jakiejś własnej, oryginalnej teologii, ale teologię zorientowaną na Objawienie Boże w historii zbawienia. „Taka postawa znamionuje Doktora Kościoła, dlatego można słusznie mieć nadzieję, że papież Benedykt XVI zostanie pewnego dnia przyjęty do grona wielkich teologów na katedrze Piotrowej, tak jak Leon Wielki czy Grzegorz Wielki” – dodał kardynał. Przypomnę, że to kardynał Koch podpisał się w 2015 roku pod dokumentem watykańskim, faktycznie zakazującym prowadzenia misji wśród Żydów. Pisałem o tym więcej osiem lat temu. O ile te dwa głosy mogą zaskakiwać, bo pochodzą z ust hierarchów progresywnych, to nie dziwi mnie opinia kogoś, kogo można by uznać za ucznia zmarłego papieża seniora, reprezentanta nurtu konserwatywnego, czyli kardynała Gerharda Muellera. Powiedział on: „Mam nadzieję, że zostanie niedługo ogłoszony Doktorem Kościoła”. To nie czas na krytyczną dyskusję o dorobku teologicznym Józefa Ratzingera, ale roztropność nakazuje, jestem pewien, powściągliwość. Chwila śmierci wywołuje zawsze emocje a te nie są dobrymi doradcami. Gdy mowa o ogłoszeniu kogoś doktorem Kościoła potrzebny jest czas i z pewnością chłodna ocena jego dokonań, wraz z ich odniesieniem do miary, jaką musi być zawsze stała nauka katolicka.

To samo odnosi się do wielu innych opinii, najwyraźniej wypowiadanych właśnie pod naciskiem specjalnych okoliczności śmierci. Jeden z wyjątkowo przeze mnie cenionych polskich teologów, ksiądz profesor Tadeusz Guz miał choćby powiedzieć, że „Józef Ratzinger potrafił odrzucić niemiecki idealizm, relatywizm i liberalizm”. W wywiadzie dla telewizji EWTN wprawdzie dostrzegł, że w latach młodzieńczych zmarły ulegał pewnym nurtom relatywistycznym, ale później to się skończyło. „Nie można temu dojrzałemu Ratzingerowi, nie mówiąc już o sytuacji duchowej jako papieża Benedykta XVI, nie można absolutnie postawić zarzutu, że jego myślenie nie tylko, że nie koresponduje z Ewangelią Jezusa Chrystusa i z nauką Kościoła opartą na dogmatach, czyli na zdefiniowanych prawdach” – mówił ks. profesor Guz. Nie wiem co to znaczy „lata młodzieńcze” i w którym momencie zaczął się „dojrzały Ratzinger”. Jakkolwiek by to nie definiować, to z pewnością dojrzałym był autor „Wprowadzenia w chrześcijaństwo”, książki napisanej w 1967 roku i wydanej rok później, na której wychowało się kilka pokoleń księży katolickich. Nie chcę teraz, powtarzam, wdawać się w debatę, ale pozwolę sobie przywołać fragmenty mojej książki „Dogmat i tiara” sprzed trzech lat, gdzie zająłem się analizą tej jednej z najważniejszych książek zmarłego papieża. Jest to tym bardziej aktualne, że jedno z kolejnych jej wydań ukazało się już w XXI wieku, z nowym wstępem autora, który stwierdził, że co do zasady to co pisał w 1967 roku okazało się słuszne.

XXX

Nieugięta ostrość myśli

Okres soboru to epoka największej popularności profesora Ratzingera wśród studentów. Na jego wykłady niezmiennie przychodzą tłumy. Cieszył się sławą wykładowcy niekonwencjonalnego, kogoś, kto używa nowego języka, wyraża stare prawdy w nowy sposób. Na pewno dodatkowo słuchaczy przyciągała do niego opinia buntownika, który spiera się ze strukturami Kościoła. Peter Seewald opisuje niektóre najważniejsze fragmenty nauk profesora. „Chrześcijańskie Credo nie jest dla niego podporządkowaniem, lecz prawem wolności” – pisze, komentując treść wykładów. W Jezusie każdy człowiek widzi twarz Boga, Jego miłosierdzie i dobroć. Ponieważ Jezus jest w pełni człowiekiem, znajduje się w nim „to, co najbardziej autentyczne w mojej tożsamości, w moim Ja”, a Bóg to „najbardziej wewnętrzne centrum wszystkich istot”. Można mieć tu dużo pytań. Po pierwsze w Jezusie widać na pewno miłosierdzie i dobroć, ale też sprawiedliwość i sąd. Po drugie, jeśli w Jezusie odnajduję to, co najbardziej moje własne, to co najbardziej autentyczne we mnie, to czy kiedy oddaję Jezusowi cześć i chwałę, kiedy padam przed Nim na kolana, to czy padam przed Nim, czy przed sobą, przed tym, co najbardziej moje własne? Po trzecie w myśli Ratzingera, tak jak de Lubaca, odkrycie własnego ja zbiega się z odkryciem Chrystusa. Ale to zamienia wiarę nadprzyrodzoną w świecką, gnostycką filozofię. Poszukiwanie ja jest czymś naturalnie i typowo ludzkim: jeśli zagłębianie się w tym odsłania na końcu Chrystusa dla każdego człowieka, to dogmatyczna treść wiary zostaje naruszona. Staje się zgłębianiem siebie, typowym dla gnozy odkrywaniem w sobie iskry Bożej. Takie rozumienie sugeruje twierdzenie, że Bóg jest faktycznie „najbardziej wewnętrznym centrum wszelkich istot”.

W rozważaniach profesora pojawia się też inny ważny rys. Otóż stwierdza on, że kto uczciwie przedstawia wiarę chrześcijańską, ten musi zawsze uświadamiać sobie „niepewność swojej własnej wiary, napierającą moc niewiary we wnętrzu własnej woli wiary. Być może właśnie w taki sposób „miejscem komunikacji staje się wątpliwość, która zachowuje tak [wiarę], jak [niewiarę] przed zamknięciem w tym, co tylko własne”. Łatwo teraz zrozumieć popularność profesora. Pokoleniu dojrzewającemu po wojnie, spragnionemu wreszcie doznawania i korzystania ze świata i smakowania wszystkiego, co świat ma do zaoferowania – a cywilizacja konsumpcjonizmu sprawiała, że oferta rosła z każdym dniem niemal – profesor opowiadał o wierze, która nie wyróżnia się pewnością, ale której niezbywalną cechą jest wątpliwość, wierze, która nie wymaga doskonałości duchowej, wyrzeczenia, ofiary, ale jest grą intelektualną. Z pojęcia wiary znika to, co absolutnie podstawowe: uległość, podporządkowanie się, przylgnięcie, poddanie się autorytetowi, znika ten najbardziej tajemniczy i niezwykły moment posłuszeństwa wobec tego, co przekazane, wiary ze słyszenia, jak mówił Święty Paweł, a pojawia się w to miejsce wiara jako niepewność, ryzyko, skok. Łatwo zauważyć, jak bardzo takie rozumienie schlebia człowiekowi. Wiara nie jest już dla jego pychy jarzmem i nakazem, ale wątpliwością, ale zmaganiem w sobie, poszukiwaniem ciągłym, przezwyciężaniem niepewności ku pewności i pewności ku niepewności. Człowiek staje się herosem wewnętrznych zmagań, a nie dzieckiem pokornie błagającym o wiarę pewną. Nic dziwnego, że takie nauki musiały wywoływać entuzjazm młodych Niemców i nie tylko.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także