Pamiętam, jak tuż przed rozpisaniem referendum w sprawie odwołania Gronkiewicz-Waltz media Systemu polemizowały między sobą w kwestii przewidywanych kosztów organizacji głosowania. Znajdująca się na prawym biegunie Niezależna.pl twierdziła, że wyniosą one 2 mln zł, będąca zaś po drugiej stronie Agora piała wniebogłosy, że aż sześć i że nie stać nas na „marnotrawienie takiej kwoty, za którą można by zrobić na przykład... (tu następowała wyliczanka)”.
Pomyślałem wówczas, że wypośrodkuję obie sumy i w ten sposób dowiem się, ile rzeczywiście będzie kosztować referendum. Jak łatwo policzyć, wyszły mi 4 mln zł. Pomyliłem się niewiele, okazało się bowiem później, że ostateczny rachunek za referendum to ok. 3,5 mln zł, czyli po 2 zł i 7 gr na mieszkańca stolicy. Ile kosztowała budowa „tęczy”, kto wpadł na pomysł jej postawienia i dlaczego na placu Zbawiciela – nie wiem. Wiem za to, że do tej pory „tęcza” była podpalana sześciokrotnie, a na remont tego ustrojstwa wydano najpierw 120 tys., teraz zaś dojdzie kolejne 70–80 tys., czyli w sumie ok. 200 tys. zł. Jeśli dodać do tego koszty związane z interwencją policji na placu Zbawiciela 11 listopada 2013 r. (przy założeniu, że uczestniczyło w niej 100 funkcjonariuszy), to dochodzi nam kwota 20 tys. zł wynagrodzenia dla nich (podwójna stawka za osobodzień, czyli ok. 200 zł razy 100). Nie wiem, ile samochodów policji („świetlice”, BWP, „polewaczki”) brało udział w akcji „Tęcza”, ale koszt dzienny jednego to ok. 4 tys. zł. Dla uproszczenia załóżmy, że policjanci + sprzęt = 30 tys. zł. No i straż pożarna, która „tęczę” kilkakrotnie gasiła. Koszty jednego zastępu straży pożarnej to 3 tys. Ostatnio jeden zastęp wystarczył do ugaszenia ognia, ale podpaleń mieliśmy od czasu powstania „tęczy” sześć, więc załóżmy, że samo gaszenie kosztowało 20 tys. Wszystko razem – 250 tys. zł. A ile jeszcze będzie do płacenia za ochronę i remonty „tęczy” w przyszłości?
Jeśli hipotetycznie założyć, że jesteśmy państwem demokratycznym, to w kwestiach tak kontrowersyjnych jak postawienie w jakimś mieście na przykład pomnika Fallusa czy Stojącego Sutka powinni decydować w sposób bezpośredni mieszkańcy tegoż miasta. Właśnie w drodze referendum. A w przypadku miasta wielkości Warszawy – mieszkańcy dzielnicy, której włodarze wystąpili z projektem.
Dzielnica Warszawa-Śródmieście w której znajduje się plac Zbawiciela, liczy ok. 120 tys. mieszkańców. Jak już wspominałem, osobokoszt referendum w sprawie odwołania HGW wyniósł 2 zł i 7 gr. Pomnóżmy przez liczbę mieszkańców Śródmieścia. Wynik to blisko 250 tys. zł. Tyle mniej więcej kosztowałoby referendum w tej dzielnicy z pytaniem: „Czy jesteś ZA tęczą czy PRZECIW niej?”.
Niestety, wciąż jesteśmy – w sensie ustrojowym – postbolszewickim państwem. Rola referendum jest u nas żadna i wciąż, jak za czasów komuny, to urzędnicy decydują za nas, co ma się nam podobać, a co nie. Partia Miłości wymyśliła sobie „tęczę” i postawiła na placu Zbawiciela. Gdybyśmy mieli u władzy PiS, to wielce prawdopodobne, że bez konsultacji z mieszkańcami osiedla przy al. Wilanowskiej w Warszawie (zwanego z wiadomych względów Zatoką Czerwonych Świń) PiS-owscy włodarze nakazaliby na przykład wzniesienie tam potężnego Krzyża, aby w ten sposób zamanifestować swoje zwycięstwo. Bo taka jest dziś Polska. Kraj, w którym klany pomagdalenkowych, partyjnych neoarystokratów uwłaszczyły się na Narodzie i Państwie. Napisały konstytucję „pod siebie”, czyniąc jednocześnie z Obywateli RP swoich niewolników. A wszystkie te „tęcze” i zdarzenia wokół nich mają służyć tylko jednemu – im.