Wieczorna kolacja w hotelu Mount of Olives. Stoję w kolejce po posiłek, obszerna sala jadalna, długie, prostokątne stoły, kilka okrągłych, przy jednym nasza ekipa filmowa z ks. Chrostowskim, który zna gospodarza. Właściwie, doszedłem szybko do przekonania, wszystkich zna. Miejsce, jakich wiele, ot jeden z tych dużych, może nie największych hoteli, których pełno jest na całym świecie. Jedzenie też dość typowe. Różnica może polega na tym, że wśród wystawionych przystawek są też humus i baba ghanoush, czyli danie z bakłażanów i sezamu. Akcent orientalny, powiedzmy. Wystrój może przed laty wydawał się nowoczesny, teraz nieco trąci myszką. Wyraźne ślady mody lat 70. i coś, co często pojawia się w domach arabskich, czyli nadmiar blichtru. Na kolacji pełno ludzi, głównie są to pielgrzymi przybyli do Jerozolimy z całego świata. Języki się mieszają, zderzają, przeplatają nawzajem. Patrzę przez okno i nagle spada na mnie ta myśl: przecież to Jerozolima, święte miasto, miasto Dawida, wszystkich królów Izraela, ukochane miasto Boga, miejsce wybrane, góra Syjon, a przed sobą mam wspaniały, oszałamiający widok, teraz rozumiem, dlaczego ksiądz nam rekomendował to miejsce.
Miasto pustych grobów
Przed sobą mam zapierający dech w piersi widok na Jerozolimę nocą. Trudno to pogodzić – zwyczajne, banalne jedzenie i widok na miasto, które upodobał sobie przed trzema tysiącami lat JAHWE, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, który objawił się w krzaku gorejącym Mojżeszowi i nakazał Salomonowi wzniesienie Świątyni, gdzie zamieszkał. Tam schroniła się Szechina, Boża obecność. Więc spada na mnie myśl, że podobnie święte miasto musiało się przedstawiać Chrystusowi w ostatnią noc przed pojmaniem i doprowadzeniem do siedziby Annasza i Kajfasza. Oczywiście to tylko podobieństwo. Jerozolima wtedy liczyła może kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, a jej najważniejszym punktem była nieistniejąca dziś świątynia, z nieprawdopodobnym rozmachem odbudowana przez Heroda Wielkiego. Inna, ale przecież jakoś ta sama. Myśli tej nie da się długo utrzymać. Ginie rozproszona przez gwar, rozmowy, zmęczenie.
Jesteśmy po kilku godzinach zdjęć, po wielogodzinnych rozmowach do filmu „Kto zabił Jezusa?”. Jeszcze niedawno siedzieliśmy w promieniach słońca u stóp Góry Oliwnej, w Getsemani, w miejscu, gdzie z uczniami przebywał Chrystus. Tłumy pielgrzymów i turystów, dziś nie jest łatwo odróżnić jednych od drugich, przewalają się po ogrodzie. Przewodnicy zatrzymują się zwykle w dwóch punktach charakterystycznych – przy najstarszym drzewku oliwnym, które choć nie pamięta samo czasów Jezusa z Nazaretu, to już jego korzenie może tak, i przy nowej oliwce zasadzonej przez Pawła VI. Jest listopad, ale słońce nie daje za wygraną i im bliżej południa, tym goręcej. Wchodzimy do kościoła wszystkich narodów, liczącej raptem sto lat bazyliki wybudowanej w stylu bizantyjskim, zarządzanej przez franciszkanów. Jak niemal wszystkie inne kościoły jerozolimskie, tak ten został zbudowany na starych fundamentach. Poprzedzały go świątynia bizantyjska z IV w. (pozostały ociosane bloki skalne i skała w nawie głównej) i krzyżowców. Przed wejściem gęstnieje tłum. W środku księża sprawują mszę – akurat trafiam na liturgię po angielsku, to katolicy ze Stanów Zjednoczonych. Korzystam z krótkiej przerwy w nagraniach, wychodzę z kościoła i idę pod górę, w stronę kaplicy Dominus Flevit. Po paru minutach dochodzę do przepięknej cerkwi św. Marii Magdaleny. Inaczej niż w kościele Wszystkich Narodów panuje tu cisza, widać kilku jakby zabłąkanych pielgrzymów. Zdobi ją siedem słynnych złotych kopuł, przycupniętych na białych ścianach piaskowca. Budynek został wzniesiony za sprawą cara Aleksandra III. Od półtora wieku błyszczy radośnie i zwycięsko, chwaląc pamięć tej, która jako pierwsza zapewne spotkała Zmartwychwstałego, tej, którą tradycja nazwała „apostołką apostołów”. W środku przy wejściu siedzi stara mniszka, dwie inne pracują w dzikim, nasyconym barwami kwiatów i zapachami ogrodzie.
Maria Magdalena, ta, która pierwsza poszła z innymi kobietami do grobu Pana i znalazła pusty grób. Nie po raz pierwszy uświadamiam sobie tę dziwność: Jerozolima to jedyne miasto na świecie, gdzie czci się puste groby. Nie groby ze zwłokami, ale właśnie groby puste. Uczucie osobliwości nigdzie nie jest równie mocne jak w tłumie, który tłoczy się w kolejce do kaplicy Anastasis w bazylice Grobu Świętego: to tam spoczywały zwłoki Chrystusa i tam trzeciego dnia o poranku, pierwszego dnia tygodnia, licząc według kalendarza żydowskiego, powstał On z martwych. Żeby wejść do krypty, czekam trochę więcej niż godzinę, potem do kapliczki grecki mnich wpuszcza na chwilę modlitwy trzy osoby. Trudno się skupić i oderwać od otoczenia. Najważniejsze, doszedłem do wniosku, to żeby dotknąć leżącej przede mną kamiennej płyty. Przykrywa ona inną płytę, na której spoczywać miały zwłoki Chrystusa. Kamień jest gładki, wypolerowany wręcz milionami dłoni i pocałunków przez wieki. Jednak pusty grób Chrystusa nie jest jedynym pustym w Jerozolimie – pół godziny piechotą od Ogrodu Oliwnego, gdzie kręciliśmy film, znajduje się tzw. grób Łazarza. Schodzi się do niego wykutymi w XVII w. schodami. Pierwotne wejście jest zamknięte i znajduje się na terenie meczetu, franciszkanie kupili od muzułmanów prawo wykucia schodów dopiero w 1613 r. Przypomina to do złudzenia sytuację w samej bazylice Grobu, gdzie też formalnie klucze do niej dzierży od wieków jedna muzułmańska rodzina. Wrażenie wszechobecności islamu towarzyszyć musi chrześcijanom podczas każdej wyprawy na Stare Miasto, kiedy to raz po raz, nie zważając na ciągnące po Via Dolorosa procesje, śpiewy i modlitwy, zagłusza ryk muezzina.
Córka Jaira, młodzieniec z Nain
Grób Łazarza w Jerozolimie przypomina o być może największym cudzie dokonanym za życia Jezusa. Ewangelie według świętych Marka i Mateusza opisują wskrzeszenie córki Jaira, przełożonego synagogi w Kafarnaum, Ewangelia według św. Łukasza przedstawia historię przywrócenia do życia młodzieńca z Nain. W obu przypadkach jednak wskrzeszenie ma miejsce wkrótce po zgonie. Wyraźnie piszą o tym zarówno św. Marek, jak i św. Mateusz. Ten pierwszy stwierdza, że do Jezusa przybył Jair, przełożony synagogi, i błagał go o pomoc: „»Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła«” (Mk 5, 23). Jezus rusza natychmiast. Według św. Marka córeczka znajduje się w stanie agonii – dlatego Jair mówi, że ona „dogorywa”. Błaga on Jezusa o uleczenie. Mateusz idzie dalej: Jair przybywa do Jezusa, wiedząc, że jego córka już nie żyje. „Gdy to mówił do nich, pewien zwierzchnik [synagogi] przyszedł do Niego i, oddając pokłon, prosił: »Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie«. Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim” (Mt 9, 18–19). Według Mateusza Jair wierzy, że Jezus może przywrócić córkę do życia. Można się oczywiście pytać, jaka była różnica między twierdzeniem, że córka „dogorywa”, a tym, że „właśnie skonała”. Pewne jest jedno: od chwili śmierci córki do chwili przybycia Jezusa do domu Jaira nie mogło minąć wiele czasu.