To oczywisty nonsens. Instytucja "społecznego projektu ustawy", który może przygotować i zgłosić każdy, i który, jeśli inicjatorzy zdołają zebrać pod nim sto tysięcy podpisów, Sejm musi przyjąć pod obrady (po czym może go po pierwszym czytaniu wyrzucić do kosza, co zwykle robi, i co czyni całą tę instytucję równie skuteczną, jak zwołanie pod Sejmem pikiety, a dużo bardziej kosztowną i fatygującą) jest przeznaczona dla ludzi, którzy nie mają sejmowej reprezentacji i głosu w debacie publicznej. Sięgnięcie po tę instytucję przez partię rządzącą, dysponująca sejmową większością, to mniej więcej coś takiego, jakby, bo ja wiem, minister Telus zapowiedział, że w proteście przeciwko zalewaniu przez spekulantów rynku ukraińskim "zbożem technicznym" oflaguje się i przykuje do drzwi swojego własnego gabinetu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.