Informacja o awansie Igora Ostachowicza do zarządu Orlenu rozeszła się błyskawicznie. Równie szybko zareagowali komentatorzy, z prawa i z lewa, którzy wydali zgodny wyrok: takiej żenady polska polityka nie widziała już dawno. Tylko Jacek Żakowski uznał, że to wspaniała wiadomość.
Z miejsca pomyślałem, iż Igor Ostachowicz, jako nowy członek władz największej polskiej spółki, powinien zadbać o swój image i kupić sobie elegancki garnitur. Mógłbym mu nawet polecić pewną markę: amerykańską, popularną, a jednocześnie bardzo szykowną. Jej nazwa brzmi: "Banana Republic". Dla Żakowskiego też by się coś znalazło: choćby błazeńska czapeczka.
Gdy pisałem ten felieton, po telewizorach zaczęły hulać żółte paski: Ostachowicz jednak nie pójdzie do Orlenu. Ale benzyna już się wylała.
Jeśli ktoś miał dotąd złudzenia, że jesteśmy normalnym, nowoczesnym, europejskim państwem, powinien się jak najszybciej obudzić. Polska pod rządami Platformy Obywatelskiej to klasyczna republika bananowa - nieco mocniej przypudrowana i mniej cuchnąca biedą niż niegdysiejsze południowoamerykańskie dyktatury. Nieco bardziej łaskawa dla opozycji i dla nieprzychylnych władzy dziennikarzy. Lecz z równą sprawnością wykorzystująca państwo jak prywatny folwark.
Ewa Kopacz tworzyła swój gabinet w taki sam sposób, jak włoskie, irlandzkie i meksykańskie gangi dzielą się wpływami na przedmieściach amerykańskich miast. Gang Schetyny dostał MSZ, gang Grabarczyka sprawiedliwość, przyboczna pani premier - sprawy wewnętrzne. Po drodze padło też kilka trupów: Sienkiewicza, bo był niewygodny, Biernackiego, bo się stawiał.
Możemy się spodziewać, iż wojna gangów na szczytach władzy jeszcze trochę potrwa, a Platforma nie raz przesunie granice buractwa w polityce. W tej dziedzinie, zaiste, nie ma sobie równych.