Najwyższa pora, żeby Polsce wskazać kierunek przeciwny do realizowanych od lat „obowiązków dostosowawczych”. Przekształcenie Solidarnej Polski w Suwerenną Polskę doskonale się więc wpisuje w tę potrzebę. Wyjaśnienia natomiast wymaga sprawa polityki, którą Suwerenna Polska podejmie. Istnieje bowiem obawa, że będzie się ograniczać do dość jałowej reprezentacji niezadowolenia wyborców PiS z decyzji PiS, do gestów służących poprawie ich wyborczego samopoczucia. Taka polityka może oczywiście mieć pewne, ograniczone konsekwencje praktyczne. Nawet polityka pozorowana wymaga działań, przynajmniej pozorowanych. Ale nie oznacza to jeszcze rzeczywistej walki o deklarowane cele. Żeby to lepiej wyjaśnić, warto użyć porównania militarnego. Symbolem zaangażowania pozornego, udawania walki, której się nie prowadzi, stała się w naszej narodowej pamięci francuska drôle de guerre, „dziwna wojna” między jesienią 1939 a wiosną 1940 r. Francuzi bowiem, nudząc się w okopach, przez ponad pół roku (abstrahuję tu od miniofensywy w Zagłębiu Saary) czekali cierpliwie na niemieckie majowe uderzenie. W tym czasie odbywali oczywiście patrole, dochodziło do sporadycznych wymian ognia, w których zginęło kilkuset żołnierzy. Abstrahując od wojny – dla ich rodzin stanowiło to oczywistą tragedię. Ale dla losów wojny w 1939 r. i później nie miało istotnego znaczenia.
Proste akty suwerenne
Kongresy inauguracyjne czy konwencje denominacyjne mają oczywiście swoją poetykę. Minister Ziobro odrzucił „dalsze ustępstwa, bo te się zawsze źle kończą”, a minister Jaki wezwał, by „wywalczyć” zmiany traktatowe, i obiecał, że Suwerenna Polska „walczyć” będzie. Ale nie było jasne, na czym ta „walka” ma polegać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.