Nie ma chyba warstwy społecznej, którą w polskiej literaturze i historii sponiewierano by bardziej niż mieszczaństwo. Suchej nitki nie zostawiła na nim literatura – Hermenegilda Kociubińska Gałczyńskiego, Gombrowiczowska Młodziakowa idą w szranki z panią Dulską i strasznymi mieszczanami Tuwima, tymi, którzy widzą wszystko osobno. Witkacy, Przybyszewski, Brzozowski, Boy również znęcali się nad filistrami zamieszkującymi wnętrza pełne aksamitów, kotar, dywanów, otoman i paprotek. Wyszydzano ideał mieszczańskiego szczęścia – stabilizacji, sytości i zastoju. Nieliczni dostrzegli w tej warstwie coś dobrego. Maria Dąbrowska z szacunkiem i sympatią odnosi się do zamożnych, dzielnych mieszczan z Kalińca. Prowadzenie sklepu i handlowanie nieruchomościami widzi jako aktywności sprzyjające dobru ogólnemu. W rodzących się biznesach, pracowitości dostrzega wartość służącą budowaniu tak potrzebnej Polsce stabilizacji, pozytywny odruch w kraju wiecznego historycznego tumultu. U Prusa sympatię budzi postać Wokulskiego, który majątek zdobył pracowitością, wytrwałością i sprytem. Jednak generalnie romantyczne zrywy wydają się polskiej literaturze bardziej atrakcyjnym materiałem niż codzienny nudny mozół.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.