Kiedy cała Polska się zastanawiała, czy mamy już ciężki konstytucyjny kryzys, czy jeszcze nie, niemiecki „Der Spiegel” ekscytował się tym, że Robert Biedroń wszedł do drugiej tury wyborów na prezydenta Słupska. Kiedy Państwowa Komisja Wyborcza z godziny na godzinę coraz bardziej się kompromitowała, kiedy się okazało, że każdy może wejść do elektronicznego systemu liczenia głosów, kiedy nad urnami zaczęły się dziać cuda, niemiecki tygodnik pisał o „prawdziwym teście tolerancji” nad Wisłą.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o rzetelność opisywania polskiej rzeczywistości przez zachodnie media. Jeśli największe i najbardziej prestiżowe pismo w Niemczech nie rozumie tego, co się dzieje po drugiej stronie Odry (czy raczej nie chce zrozumieć), to czego mamy oczekiwać po gazetach francuskich, szwedzkich czy hiszpańskich?
Wyobraźmy sobie, że w Hamburgu dochodzi do krwawych, ulicznych walk między neonazistami a zwolennikami Państwa Islamskiego. Dwie ofiary śmiertelne, 200 rannych, straty materialne wyceniane na 10 mln euro. A następnego dnia „Gazeta Wyborcza”, piórem swojego korespondenta, publikuje słodką sylwetkę szefa hamburskiej policji, który jest gejem i który kierował akcją przeciwko chuliganom. I pisze, że to „wspaniały dowód tolerancji”. Mało tego, „Der Spiegel” cytuje tekst „GW” i umieszcza go na czołówce swojego portalu.
Niemieckie media od lat opisują Polskę wedle betonowego schematu: Platforma – dobra, Kaczyński – bardzo zły. Wszystko, co do owego schematu nie pasuje, jest a priori uznawane za nieciekawe i nieważne. Dotyczy to też Ameryki (demokraci są rozsądni, republikanie – szaleńcy) czy Węgier (Orbán – nowe wcielenie Hitlera). Gdyby do podobnego skandalu wyborczego doszło dziś na Węgrzech, czy „Der Spiegel” pisałby o homoseksualnym burmistrzu Debreczyna? Sądzę, że wątpię.