Właściwie już niemal każdy tydzień przynosi informacje, które potwierdzają wysoką pozycję Polski na liście najsilniej drenowanych państw Unii Europejskiej.
Z opublikowanego przed tygodniem raportu Global Financial Integrity wynika, że nasz kraj (jako jedyny z UE) znalazł się wśród 20 państw świata, z których w latach 2002–2011 nielegalnie wytransferowano najwięcej kapitału. W zaokrągleniu: prawie 50 mld dol., czyli ponad 150 mld zł, co daje średnio 15 mld zł rocznie. Przy czym proceder ten ma w przypadku Polski silną dynamikę wzrostową. O ile bowiem w pierwszej połowie poprzedniej dekady traciliśmy w ten sposób co roku najwyżej niecałe 2 mld dol., o tyle na przykład w 2011 r. już ponad 9 mld dol., czyli około 30 mld zł. A gdy wspomnieć o kapitale transferowanym z Polski całkiem legalnie (choćby do cieszącego się coraz gorszą sławą Luksemburga) – w 2013 r. było to już (jak wyliczono w "Nowej Konfederacji") 82 mld zł, gdy w 2004 r. „zaledwie” 30 mld zł – znacznie lepiej widać nie tylko blaski, ale także cienie związane z procesem otwarcia naszego rynku, którego to procesu integracja europejska była ukoronowaniem.
Polska jest więc, choćby z racji rozmiaru – być może – najobficiej drenowanym z kapitału państwem UE, ale za to bez cienia wątpliwości jest tym państwem Unii, które jest najmocniej drenowane z wysoko wykwalifikowanych obywateli. O czym – także w ubiegłym tygodniu – doniosła „Gazeta Wyborcza”.
Otóż wśród 250 tys. wysoko wykwalifikowanych obywateli państw UE, którzy w latach 2003–2013 wyemigrowali ze swej ojczyzny, najwięcej, bo aż 40 tys., było właśnie Polaków. 40 tys. świetnie wykwalifikowanych rodaków to ogromna strata dla Polski i niewyobrażalny prezent dla tych, dużo bogatszych od naszego, państw, do których oni się przenieśli. A gdy wziąć pod uwagę pełną skalę drenażu mózgów, jakiemu poddawana jest Polska – w ostatnich latach opuściło ją 2,2 mln obywateli – ciarki zaczynają przechodzić po plecach. Zwłaszcza gdy ma się w głowie zaprezentowany niedawno w „Do Rzeczy” przez Mariusza Staniszewskiego rachunek, sporządzony przy założeniu, że wszyscy, którzy wyjechali z Polski, mają wykształcenie średnie. Otóż wyedukowanie takiej armii ludzi kosztowałoby nas, podatników, ponad 800 mld zł. Dużo, dużo więcej niż dwa roczne budżety naszego państwa. A ile kosztowało nas naprawdę? Naprawdę, czyli jeśli doliczyć koszty edukacji na poziomie wyższym wielu z nich?
W tym kontekście całkiem inaczej – co nie znaczy, że beznadziejnie źle (i to z wielu, m.in. geopolitycznych względów) – wyglądają opowieści o tym, iż Polska w latach 2007–2013 zainkasowała z budżetu UE rzekomo niebotyczne 67 mld euro, czyli około 280 mld zł, co daje średnio po 40 mld zł rocznie.
A przy okazji nie od rzeczy jest uporczywe zadawanie pytania – na przykład politykom rządzącym Polską – czy owo drenowanie nie jest aby współczesnym eufemizmem na określenie zwykłego, prastarego, znanego od wieków wyzyskiwania?