Mieliśmy na gospodarstwie pana Rysia (miał inne imię, ale nie chcę go ujawniać, bo ta historyjka jest nadal głośna na Kociewiu). Robotnik rolny do wszystkiego. Na gospodarstwie robota bywa nie tylko rolnicza – czasami trzeba postawić kawałek wiaty lub naprawić kurnik. Pewnego razu trzeba było położyć kabel w ziemi. Robota prosta jak drut, czyli nie da się spaprać. Dlatego zostawiliśmy pana Rysia z tą robotą i pojechaliśmy robić coś innego.
Wracamy, a tu kabla zabrakło kilka metrów. Był gruby jak męskie ramię, drogi jak jasny gwint, więc mierzyliśmy DOKŁADNIE, zarówno odległość w terenie, jak i potem sam kabel w sklepie. Nie ma takiej mocy, byśmy się pomylili! A Rysio siedzi na rowie, pakuje tabakę do nosa i wyśmiewa się z nas: „Mecenasy, magistry i doktory, a długości kabla między chałupami zmierzyć nie umnią. Ha, ha”.
Rysio się śmiał, a ja z bratem ruszyliśmy po tym kablu (już zakopanym) i szukamy przyczyny, dla której zabrakło kilku metrów. Znaleźliśmy jedno takie miejsce, gdzie kabel skręcał i nakładał drogi – jakby omijał podziemną przeszkodę. – Ryś! W tym miejscu kabel coś okrąża?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.