Prędzej czy później musiało się to stać i właśnie się stało. W lipcu tego roku pisałem: „Najbardziej widoczną oznaką obecnego kryzysu Kościoła jest to, że ci, którzy powinni być nagrodzeni są prześladowani, a ci, którzy dawno już powinni byli zostać odwołani i stracić władzę, zdobywają coraz silniejszą pozycję”. Tymi silniejszymi okazał się jezuita James Martin i watykańscy rewolucjoniści z papieżem na czele.
Powód odwołania też nie budzi wątpliwości: pontyfikat Franciszka oznacza stałe i konsekwentne odchodzenie od doktryny katolickiej. Proces ten od dwóch lat przyspieszył, a po śmierci papieża seniora Benedykta XVI nic już go nie powstrzymuje. Można powiedzieć, że imperium Sodomy skutecznie podbija Rzym. Dlatego każdy hierarcha, czy to biskup, czy arcybiskup, czy kardynał, jeśli ma dość odwagi, żeby stawić czoło nowej watykańskiej polityce, musi się liczyć z różnymi represjami. Tak było dokładnie w przypadku amerykańskiego biskupa.
Wystąpił przeciw ideologii gender
Hierarcha wielokrotnie przestrzegał przed negatywnymi konsekwencjami Synodu o synodalności. Niedawno napisał list apostolski
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.