Tomasz Zbigniew Zapert: Zima z przełomu lat 1978 i 1979 była najsroższą w dziejach PRL?
Grzegorz Sieczkowski: Przede wszystkim kiedyś były siarczyste mrozy, nierzadko trwające od schyłku listopada do końca marca. W związku z czym każde pokolenie miało własną zimę stulecia. Dla pokolenia moich dziadków taką zimą do czasu wojny była zima w 1929 r., potem ją „zdetronizowały” mrozy w roku 1940. Mnie też mówiono, że „kiedyś to były prawdziwe zimy”, i zwykle jako przykład dawano właśnie tę wojenną, co jest zrozumiałe, bo przecież wtedy naprawdę musiało być ciężko. Nie dość, że mroźno i śnieżno, to jeszcze okupacja. Co ciekawe, po tej zimie stulecia w 1979 r. starsi przestali powtarzać, że kiedyś były prawdziwe zimy. Ona też zrobiła na nich wrażenie. Była również bardzo mroźna zima w 1987 r., ale ja najgorzej wspominam zimę z przełomu lat 1981 i 1982, czyli z czasu stanu wojennego. Wtedy mrozy i śnieg przyszły na początku grudnia. Mróz potęgował ponurość i nędzę tamtego czasu. Miałem uczucie, że coraz bardziej staję się mieszkańcem jakiejś Korei Północnej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.