Karol Gac: Dzisiaj mija dokładnie rok od połączenia Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Westerplatte. To był chyba burzliwy czas?
Dr Karol Nawrocki, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku: Jak człowiek podchodzi do postawionego przed sobą zadania z czystymi intencjami, to żadna burza nie jest w stanie go wystraszyć. Od początku miałem poczucie, że Westerplatte winno stać się częścią MIIWŚ. Taki scenariusz ma uzasadnienie merytoryczne, logiczne i organizacyjne. Zresztą tak się miało stać w 2007 roku... Ale potem pewien historyk stał się politykiem, a Westerplatte przestało być potrzebne do uzasadniania racji MIIWŚ. Stąd te ataki sprzed połączenia Muzeów. Polityka brutalnie wówczas dopasowała historię do potrzeb doradcy Donalda Tuska.
Spodziewał się Pan takich ataków?
Tak, spodziewałem się. Ludzi, którzy przez osiem lat nabrali cech właścicieli własności publicznej ciężko oderwać od pensji, delegacji, kamer i podziwu międzynarodowej opinii publicznej. Tej opinii międzynarodowej, która z radością i niedowierzaniem przyglądała się jak Polacy za sprawą najdroższego muzeum w historii RP robią sami z siebie brutalnych antysemitów pozbawionych bohaterów czasów wojny. Oto kraje sprawców zbrodni z czasów II WŚ straciły swojego najlepszego ambasadora i adwokata.
Uporządkujmy więc fakty. W jakim stanie zastał Pan Muzeum?
W stanie błogiej dezorganizacji, niegotowości do funkcjonowania, bez planu i pomysłu na przyjęcie gości. Jednocześnie Muzeum zbudowane, z gotową – pełną polityki, błędów i pustych przestrzeni – wystawą. Osiem lat budowy, dwa i pół roku spóźnienia i 500 milionów złotych, to najbardziej jednoznaczna rekomendacja dla „Twórców” – jak tytułują się moi poprzednicy.
Dlaczego poprzednia ekspozycja budziła Pana zastrzeżenia?
Pośpiech, dezorganizacja i polityczna spolegliwość mojego poprzednika doprowadziła do kilku kategorii błędów oraz odległych od konstatacji historycznych posunięć. Mógłbym tu wymieniać całą litanię oczywistych błędów zgłoszonych przez zwiedzających czy recenzentów, ale odniosę się do kilku podstawowych. Uznanie, że 31 sierpnia 1944 zapadła decyzja o wybuchu Powstania Warszawskiego, pominięcie w Gdańsku niemieckich represji wobec Polaków w WMG, czy wymazywanie z historii Polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata oraz św. Maksymiliana Kolbe należy uznać za błędy niepodlegające dyskusji.
Byli szefowie placówki, prof. Machcewicz i dr Marszalec, twierdzą jednak, że mają prawa autorskie do całej ekspozycji.
To bardzo komfortowa sytuacja, że posiada się prawa autorskie do ekspozycji, która wprawdzie nie ma scenariusza, bo nikt go nie widział, a za którego przygotowanie przez osiem lat pobierało się pensję. W Gdańsku wprawdzie wszystko jest możliwe – to „miasto prywatne” – ale prywatyzacja własności polskich podatników wartości 500 milionów złotych w świetle kamer nawet tutaj wygląda zbyt zuchwale.
31 października ub. r. zastąpiono film przygotowany przez byłe szefostwo placówki wyprodukowanym przez IPN obrazem pt. „Niezwyciężeni”. To był film, który kończył wystawę. Skąd ta zmiana?
To był film, w którym symbolem „Solidarności” był Paweł Adamowicz. Niech to posłuży za komentarz.
W Muzeum wyeksponowano również historię rodziny Ulmów. Dr Marszalec przekonuje, że to działanie polityczne, które ma pomóc partii rządzącej. Brzmi nieco groteskowo.
Groteska to kreacja, w której dr Marszalec czuje się najlepiej. Przez kilka lat ów historyk w białym kasku udawał budowniczego. W tym czasie „wybudował” główny ciąg kanalizacyjny nad wystawą stałą Muzeum, magazyn na 50 tys. szczególnych eksponatów 14 metrów pod ziemią w dorzeczu dwóch wylewających rzek oraz pół metrowe toporne zraszacze w eleganckim holu muzealnych apartamentów z wyposażeniem za ponad 200 tysięcy... A także wiele innych „udogodnień” wartych historyka bawiącego się za publiczne pieniądze w Boba Budowniczego. Co do rodziny Ulmów, to my przypominamy ich ofiarę za pomoc ludności żydowskiej, a Janusz Marszalec dopomina się o pamięć o Włodzimierzu Lesiu, który ich wydał, za co poniósł śmierć z wyroku Polski Podziemnej. Cóż, każdy ma swoich bohaterów...
W ostatnich dniach w sekcji muzeum poświęconej Polskiemu Państwu Podziemnemu wybito dwie dziury w ścianie, przez które ma być teraz widać Irenę Sendlerową i Władysława Bartoszewskiego. Były dyrektor twierdzi, że to zwykły wandalizm.
Wandalizmem było schowanie Ireny Sendlerowej w ciemnym, niedostępnym, pomijanym przez zwiedzających kącie.
Pojawiły się także zarzuty, że „wygumkowano” liczbę żołnierzy, którzy przewinęli się przez szeregi partyzantki radzieckiej i jugosłowiańskiej. Muzeum zarzucono manipulację oraz megalomanię. Jak Pan się do tego odniesie?
To zwykłe kłamstwo, zapis dotyczący partyzantki jugosłowiańskiej się nie zmienił. Natomiast przy Związku Sowieckim dodano informację, że partyzantka powstała w drugie fazie wojny. Bowiem w pierwszej fazie Sowieci wspólnie z Niemcami dokonali IV rozbioru Polski. Dziwne, że poprzednicy nie dostrzegali tej „subtelności”.
„Gazeta Wyborcza” bije na alarm, że trwa „najazd patriotycznych barbarzyńców”. To jeszcze spór o historię i Muzeum, czy już polityka?
Zawsze czułem się polskim patriotą, nie wiem co znaczy patriotyczny barbarzyńca... Nie łączę patriotyzmu z czymś negatywnym. A jeśli jeszcze patriota umie czytać i zna historię to „najazd barbarzyńców” staje się zwykłym uzupełnieniem muzealnej narracji. Straszenie opinii publicznej postaciami, które pokazaliśmy w Muzeum (Pilecki, Ulmowie, Frelichowski, Kolbe etc.) może okazać się karkołomne. To były postacie pełne pięknych cech: ludzkiej solidarności, gotowości do poświęceń, miłości.
Twórcy wystawy głównej złożyli pozew o naruszenie praw autorskich. Otrzymał go już Pan?
Tak, otrzymałem. Odpowiemy na pozew i będziemy czekać na werdykt sądu.
Wygląda na to, że będzie Pan musiał walczyć w sądzie. Nie boi się Pan, że przegra?
Nie obawiam się. Przyjmę wyrok sądu z pokorą. Nawet w wypadku przegranej będę czuł satysfakcję, że przez ten czas zwiedzający zapoznali się z prawdziwą historią i polskimi bohaterami. Ale zakładam, że wyrok może być tylko jeden. Czuje to też chyba Machcewicz, który zgłosił jednocześnie skargę do Strasbourga, podważając apriori wiarygodność polskiego sądu.
No właśnie, Prof. Machcewcz złożył również skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka przeciwko rządowi polskiemu. Brzmi poważnie.
Raczej niepoważnie.
Muzeum określa to jednak mianem „donoszenia”. Dlaczego?
To jedynie dramatyczna próba utrzymania się w przestrzeni publicznej. Machcewicz dołączył do grona polityków, którzy skarżą się na Polskę. Licytuje się z kolegami o to kto bardziej Polsce ubliży. Tymczasem Polska go wykształciła, utrzymywała go przez 20 lat na kolejnych urzędniczych, publicznych stanowiskach. Gdy stracił jedno ze stanowisk, doniósł. Smutne.
Czy wobec tego będą kolejne zmiany w ekspozycji Muzeum?
Oczywiście. Tym bardziej, że w Radzie Muzeum znaleźli się doskonali fachowcy od II Wojny Światowej. Nie pozwolimy ekspozycji umrzeć. Muzeum musi żyć!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.