Piotr Włoczyk: Politrucy kojarzą się raczej z armiami bloku komunistycznego. Czy ten „fenomen” dotarł też do USA?
PPŁK Matthew Lohmeier: Niestety, dziś mamy takich ludzi w amerykańskich akademiach wojskowych. Przykładowo w mojej Alma Mater, czyli w akademii US Air Force, pracują politrucy, nazywani „specjalistami do spraw różnorodności i inkluzywności”, którzy noszą na mundurach specjalne oznaczenia, by można było ich z daleka zidentyfikować. Ci ludzie pojawili się na akademiach wojskowych po to, by nadzorować rewolucjonizowanie naszych sił zbrojnych. Kadeci o poglądach tradycyjnych, konserwatywnych i patriotycznych, którzy w naturalny sposób wciąż stanowią większość, muszą się teraz mieć na baczności. Politrucy wyszukują „rasistów”i konserwatywnych „fundamentalistów”, a taka etykietka może znaczyć przecież wszystko i zarazem zupełnie nic.Dziś w naszym wojsku można się otwarcie dzielić każdymi poglądami pod warunkiem, że są one skrajnie lewicowe. Co ciekawe, ci politrucy nie podlegają standardowemu pionowi dowodzenia w akademii – ich przełożeni pracują w Pentagonie.
Jest pan wiceszefem Starrs, organizacji, której istnienie jeszcze nie tak dawno temu uznalibyśmy chyba za kompletny absurd.
Tak, zwalczanie marksistowskich wpływów w siłach zbrojnych USA kiedyś brzmiałoby co najmniej dziwnie, ale dziś to niestety konieczność. Nasze wojsko zmieniane jest bowiem przez rewolucjonistów w instytucję, która będzie karykaturą sił zbrojnych.
Czym konkretnie zajmuje się Starrs?
Nasza organizacja nagłaśnia to, jak marksizm w formie krytycznej teorii rasy czy „różnorodności, inkluzywności i sprawiedliwości społecznej” (DEI) zainfekował amerykańskie wojsko. Ten wirus jest już obecny w każdym rodzaju naszych sił zbrojnych, a także w akademiach przygotowujących przyszłych dowódców.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.