Do : Jego Ekscelencja Prezydent RP
Bronisław Komorowski
Szanowny Panie Prezydencie,
Z przykrością odnotowaliśmy, iż pomimo apeli kierowanych do Pana Prezydenta przez szereg osób i organizacji wziął Pan udział w akademii Fundacji Adenauera, gdzie uroczyście, jak co roku od lat 90-ych, czczono pamięć zamachowców 20 lipca 1944 roku.
Doskonale wiadomo, iż zasadniczym celem organizatorów było i jest uhonorowanie grupy niemieckich wojskowych, z pułkownikiem Clausem Schenk Grafem von Stauffenberg na czele, wybranych do odgrywania według narracji niemieckiej pierwszoplanowej roli symbolu niemieckiego oporu wobec Hitlera.
Szeroko dostępne źródła historyczne dobitnie i bez wątpliwości potwierdzają intencje grupy oficerów-zamachowców.
Ich głównym celem była ochrona armii niemieckiej przed zupełną klęską na Wschodzie oraz uchronienie Niemiec przed dalszymi ofiarami wojennymi, a także stratami terytorialnymi przewidywanymi w wypadku całkowitej klęski. Oficerowie ci nie przejawiali żadnej szczególnej wrażliwości na los Żydów, Cyganów i Słowian, co więcej, wielu z nich, w tym sam Stauffenberg, wyrażało niedwuznacznie swoje antysemickie i antypolskie poglądy. Tak, jak czołowa postać oficerskiej opozycji, gen. Ludwig Beck, byli oni zwolennikami zbrojnego użycia Wehrmachtu dla odbudowania niemieckiego panowania w Europie Środkowej i Wschodniej.
Większość w grupie zamachowców stanowili arystokratyczni oficerowie pruscy o zdecydowanie antypolskim nastawieniu, wraz z nimi współdziałali jednak i tacy, jak Gruppenführer SS Arthur Nebe, szef Kripo i Einsatzgruppe B, czy znany z antyżydowskich działań szef berlińskiej policji von Helldorf, tak jak wielu pozostałych spiskowców powieszeni w Ploetzensee. Gotowi do przystąpienia do puczu byli i inni, czołowi dowódcy SS, jak Obergruppenführer SS Wilhelm Bittrich i Oberstgruppenführer SS Josef Dietrich, należący do najbardziej zaufanych generałów Waffen-SS.
Spiskowcom nie można odmówić swoiście pojmowanego pruskiego i niemieckiego patriotyzmu. Ten fakt nie powinien być jednak przesłanką wystarczającą do ich honorowania przez Prezydenta RP.
Konsekwentnie, z profesjonalnym wyczuciem i wysublimowaniem konstruowana niemiecka polityka historyczna godzi zarówno w prawdę historyczną jak i – pośrednio, lecz jednoznacznie - w wizerunek Rzeczypospolitej.
Prowadzi ona do nieuprawnionej relatywizacji w ocenie ówczesnych Niemiec, Wehrmachtu i samych spiskowców. Rozwija i ugruntowuje narrację, w której “nazistom” przeciwstawiani są tragiczni bohaterowie bardzo różnego autoramentu.
O ile obok postaci takich, jak Witold Pilecki, Irena Sendlerowa, czy Dom Bruno można stawiać Sophie Scholl, o tyle wydaje się być całkowicie nieuzasadnionym udział Prezydenta RP w kolejnym kroku zmierzającym w kierunku konsolidacji pozytywnego wydźwięku upamiętniania Clausa Stauffenberga i pozostałych spiskowców.
Należy tu podkreślić, że rocznica zamachu 20 lipca - po dłuższym namyśle – została przez rząd i elity zjednoczonych Niemiec uznana za najwłaściwszą okazję do corocznego zaprzysięgania rekrutów Bundeswehry. Ten co najmniej kontrowersyjny wybór winien tym bardziej skłaniać do zastanowienia i ostrożności. Niestety, tego zabrakło.
We wczorajszym wystąpieniu Pan Prezydent podkreślał, że "jaśniejszą stroną europejskiej historii XX wieku były różne formy oporu i opozycji wobec zinstytucjonalizowanego zła" zaliczając do nich Polskie Państwo Podziemne i Armię Krajową, ale także zamach 20 lipca 1944 roku. Trudno, doprawdy, o bardziej rażący przykład relatywizacji zasług i postaw, podobnie jak trudno zrozumieć uznanie zamachu grupy Stauffenberga za “opór wobec zinstytucjonalizowanego zła”, skoro dokonywali go sprawcy tegoż zła wcale nie zainteresowani jego ukróceniem ; w każdym razie nie wobec okupowanych terytoriów polskich, białoruskich, greckich, czy jugosłowiańskich.
Pan Prezydent zastrzegł, że nawet “z takimi poglądami na kwestię polską, czy żydowską odwaga jednostki przeciwstawiającej się potędze zła zawsze zasługuje na szacunek, na uznanie", ponownie wykazując brak zrozumienia motywacji spiskowców, bądź z jakichś niepojętych względów uznając ich pragmatyczne racje za godne uznania.
Dla okupowanej Polski rządy osób takich jak C.F. Goerdeler, czy L. Beck we współpracy z takimi indywiduami, jak A. Nebe, czy J. Dietrich - o ile zamachowcom udałoby się, jak zamierzali, dojść do porozumienia z zachodnimi aliantami – oznaczałyby dalsze cierpienia (najmniej antypolski w tym gronie Goerdeler domagał się powrotu do granic z 1914 r. oraz “utrzymania w rękach niemieckich przeznaczenia Polski”).
W naszej ocenie Prezydent RP nie powinien brać udziału w wydarzeniach w jakikolwiek sposób honorujących oficerów Wehrmachtu, którzy zaplanowali napad na Polskę, przeprowadzili go z wcześniej w Europie niespotykaną brutalnością, stacjonowali w niej jako okupanci nie przeciwdziałając przy tym ludobójczym działaniom państwa niemieckiego przeciw jej mieszkańcom, i wreszcie – zaplanowanego zamachu nie motywowali zbrodniczością okupacyjnych władz niemieckich, a pragmatycznym zamiarem ograniczenia strat i zachowania “tego, co się jeszcze da” dla Niemiec.
Uważamy, że Prezydent RP nie powinien wspierać tak jednoznacznego, podnoszonego do rangi symbolu wydarzenia w kalendarium niemieckiej polityki historycznej, jednocześnie tak bezpośrednio niezgodnego z racjami polskimi.
Andrzej Nowak, historyk, profesor nauk humanistycznych
Witold Jurasz, prezes Ośrodka Analiz Strategicznych
Tomasz Kaźmierowski, prezes Fundacji Identitas