Reakcje władzy i jej medialnych lokajów na referendalną zagrywkę prezydenta Dudy dostarczają obserwatorowi tej samej prostej radości, co klasyczne sceny ze slapstickowej komedii – facet w ogrodzie nadeptuje na grabie i sam siebie wali trzonkiem w zęby, albo przydeptuje szlauch, zagląda do niego i oblewa się wodą... Dwa platformiane nieloty, były prezydent i marszałek Senatu, w ścisłej współpracy z równie niekumatą premier-przewodniczącą partii, podali prezydentowi Dudzie taką piłkę, że tylko głupi nie strzeliłby jej w samo okienko. Ronione teraz łzy i oskarżanie Dudy, że nie powinien korzystać z głupoty przeciwników, bo to nieładnie, tylko powiększają klęskę i żenadę.
Rzecz w tym, że choć wiele argumentów przeciwko pytaniom referendalnym o wiek emerytalny, sześciolatki w szkołach i lasy, po które mogłaby sięgnąć władza, jest teoretycznie słusznych – to ta ekipa nie ma prawa ich używać, a gdy to robi, na milę bije od niej bezgraniczną obłudą i cynizmem. Wszystkie te argumenty są bowiem również argumentami przeciwko referendum Bronisława Komorowskiego i jako takie zostały wcześniej przez polityków i media PO wielokrotnie zdezawuowane.
Andrzej Duda ma natomiast na podorędziu argument niezbity: sześć milionów podpisów. Ja – to znaczy, on, prezydent, może tak powiedzieć – niczego nie wymyślam. Nie napisałem sobie ze współpracownikami pytań na kolanie, w ciągu nocy, żeby były na rano do użycia w kampanii politycznej (jak według nie żadnego pisowca, tylko Henryka Wujca wyglądały narodziny referendum wrześniowego). Nie wymyśliło tych pytań żadne gremium partyjne. To były inicjatywy społeczne, pod którymi inicjatorzy zebrali setki tysięcy albo miliony podpisów i jeśli już PO, które te podpisy zmieliło, postanowiło wreszcie zacząć referenda urządzać – to właśnie te.
Od razu, w poniedziałek po pierwszej turze wyborów prezydenckich pisałem, że ogłoszone przez Bronisława Komorowskiego referendum to kompletne samozaoranie. To właśnie ten głupi pomysł, a nie mityczna „zaplanowana, zorganizowana akcja czarnego PR, demolowania wizerunku, niszczenia godności, przeprowadzona z nieprawdopodobną brutalnością” zniweczył wizerunek publiczny byłego prezydenta, zbudowany na opinii o nim jako o polityku może niezbyt błyskotliwym, ale obliczalnym, poważnym i nieskłonnym do szaleństw. Pierwsze pytanie źle sformułowane, drugie tak pokręcone, że nie wiadomo, co wynika z odpowiedzi „tak” a co z „nie”, a trzecie w ogóle nie wiadomo o co i po co. Mimo to macierzysta partia Komorowskiego – prawdopodobnie nie umiejąc sobie wyobrazić skutków – udzieliła głupiemu pomysłowi pełnego wsparcia i przeforsowała referendum w Senacie, a potem jeszcze zaangażowała się w nie propagandowo, szantażując prezydenta Dudę niemożnością odwołania bezsensownej imprezy.
Teraz przed PO i PSL są tylko dwie drogi – w obłudę i w groteskę. Obłudą jest powtarzanie, że to referendum „partyjne”, „wyborcze”, bo w interesie PiS. Jasne, a zachwalane przez PO i wsparte głosami PSL referendum wrześniowe to niby nie. Sam Komorowski przyznał w wywiadzie dla „Polityki”, że w zasadzie wymyślił je po to, żeby skłócić PiS z Kukizem. I na tę próbę skłócenia pójdzie 100 milionów podatniczych peelenów, podczas gdy Duda swoje – to znaczy, podchwycone od Elbanowskich i innych – referendum chce dołączyć do wyborów parlamentarnych, co koszt znacznie ogranicza. Osobną klasę w obłudzie ustanowił PSL, który za wrześniowym referendum głosował, ale je potępia, i zaapelował nawet do prezydenta Dudy by je odwołał a te sto baniek dał na cierpiących od suszy rolników. No, ale specjalnością tej partii zawsze było udawanie opozycji wobec własnego rządu przy jednoczesnym „ucapianiu” obydwoma garściami wszystkich możliwych profitów płynących ze sprawowania władzy.
Natomiast groteską jest oskarżanie Dudy o partyjność (podpisy wystarczająco przed tym oskarżeniem chronią), o to, że uprawia politykę (rzeczywiście, dla polityka zarzut miażdżący) i że w ogóle jest podły tak bezlitośnie zatrzaskując pułapkę, którą nieloty z Platformy same na siebie zastawiły i same w nią wlazły.
W połączeniu z ogólną strategią PO – szydzenia z wymyślonej przez siebie samą „Polski w ruinie”, straszenia Kościołem, rechotania z biedy, niedożywionych dzieci i wykluczenia społecznego, które są przecież oczywistym, zaświadczonym przez wszystkie możliwe badania i statystyki faktem, i urządzaniem gierkowskich cyrków objazdowego rządu – wszystko to zakrawa na zmyślną kampanię reklamową mojej książki omawiającej i analizującej wyborczą katastrofę PO w październikowych wyborach („Pycha i upadek”, od 18 września do nabycia w megastorach, księgarniach i salonikach prasowych). Pewnie mi państwo nie uwierzą – ale nie miałem z tym nic wspólnego. W Platformie po prostu zapanowały tzw. myśli samobójcze, od pewnego czasu robi ona wszystko co tylko może, żeby dać PiS w następnej kadencji samodzielną większość konstytucyjną.
Osobiście traktuję to – będąc zagorzałym republikaninem – jako jeszcze jeden z licznych dowodów szkodliwości dyktatury. Dyktator, nawet wybitny, nie pozostawia po sobie wybitnych następców, jak pisał Dmowski. A nawet gorzej – zwłaszcza dyktator wybitny pozostawia po sobie kompletne miernoty, bo w jego cieniu nie ma prawa się nikt inny uchować. Nie trzeba się cofać do Piłsudskiego, Salazara czy Franco, wystarczy popatrzeć, z jakimi nieudacznikami u steru pozostawił swoją partię najcwańszy polityk w krótkich dziejach III RP.