Tak jednak nie jest, niezależnie od faktu, że znajdziemy tu eseje o Wenecji i Florencji, Rzymie i Neapolu, Sienie i Palermo, a w drugiej części książki szkice odnoszące się do podróży w inne rejony świata, m.in. do Libanu, Meksyku czy Szkocji. Ale dla mnie jest to nade wszystko rozpisany na poszczególne opowieści hymn o urodzie świata i obecności w nim Boga.
A Włochy? One są czystym pięknem. Grzegorz Musiał wielbi je i dlatego, jak pisze, np. Wenecja jest dla niego „kobietą, kochanką, do której wędrować należy nieśpiesznie i pokornie, jak do zaklętego źródła”. Ale w tej samej Wenecji, nasyciwszy się jej barwami, przywołuje autor swą rozmowę z pochowanym tu Josipem Brodskim o tym, co jest w życiu ważniejsze: „»Po prostu« – uwierzyć w Boga, zdobyć się na ten heroizm? Czy raczej pozwolić go sobie odebrać, a potem gonić za Nim i opowiadać w dziesiątkach rozchwytywanych przez świat wierszy, jaki to ból utraty. A może perwersyjna radość z uzyskania czegoś, co nazywać nam każą wolnością”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
