Sprawę opisuje „Gazeta Wyborcza”. Ratownicy medyczni protestują, ponieważ czują się oszukani. Rząd rok temu zawarł z nimi porozumienie, na mocy którego mieli otrzymać podwyżki płac – 400 złotych od lipca 2017 roku i kolejne 400 od stycznia 2018. Ministerstwo zdrowia przyznało pieniądze dla ratowników pracujących w Pogotowiu Ratunkowym. Nie przeznaczono środków dla ratowników zatrudnionych w szpitalach.
Ministerstwo tłumaczyło, że zwiększono budżety placówek szpitalnych, dyrektorzy szpitali przeznaczyli je jednak na inne cele niż pensje dla ratowników. Jak pisze „Gazeta Wyborcza”, dyrektorzy szpitali twierdzili, że porozumienie rządu z ratownikami ich nie obowiązuje. Już w grudniu 2017 roku interweniował wiceminister zdrowia, Marek Tombarkiewicz.
„Proszę o wprowadzenie wzrostu wynagrodzenia dla ratowników zgodnie z zapisami porozumienia (...). Takie podejście będzie wyrazem elementarnej uczciwości i szacunku w stosunku do ratowników" – napisał. Teraz, jak pisze GW pieniądze się znalazły, ale za okres od lipca do grudnia 2017 roku. W dodatku z rozporządzenia o podwyżkach wyłączeni mają być ratownicy pracujący na SOR. Zdaniem ratowników to jawna dyskryminacja, sprzeczna z kodeksem pracy. Zapowiadają protest.
– Zawsze staliśmy na stanowisku, że nie powinniśmy protestować kosztem pacjentów, ale doświadczenie uczy, że łagodny protest nic nie daje. Nie przyjdziemy do pracy. Inaczej nie wymusimy zmiany – powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Roman Badach-Rogowski, przewodniczący związku zawodowego ratowników medycznych. Jeśli nie dojdzie do porozumienia, wizja, w której karetki nie wyjadą do pacjentów stanie się realna.
Czytaj też:
Minister odpowiada rezydentom: Realizujemy porozumienie