W czasie jednego z moich spotkań autorskich podczas dyskusji na temat zagrożenia, jakie stanowi dla Europy islam, pewien ksiądz, poruszony zapewne głosami publiczności, wstał i zaczął przestrzegać przed niewczesnymi, jak to nazwał, lękami. Jego zdaniem chrześcijanin nie ma prawa się bać islamskich przybyszów z Bliskiego Wschodu; prawdziwie ewangeliczna postawa, dowodził, wymaga otwartości, życzliwości i wyjścia naprzeciw imigrantom. Kto zatem wskazuje powody do obaw, kto mówi o muzułmańskim najeździe, kto nie chce szeroko, jak najszerzej otwierać przed nimi granic Europy i Polski, ten – mniemał ów zakonnik – zdradza chrześcijaństwo i odrzuca miłość bliźniego. Przytaczam tę wypowiedź, gdyż jest ona, sądzę, dość charakterystyczna dla wielu ludzi Kościoła, którzy w otwarciu granic i przyjmowaniu imigrantów widzą przede wszystkim moralny obowiązek, a uzasadniając swą postawę, odwołują się do nauk ostatnich papieży, ze szczególnym uwzględnieniem słów papieża Franciszka.
Na pierwszy rzut oka to rozumowanie poprawne i przynajmniej, co się tyczy katolików, trudno je podważyć. Nic dziwnego, że ze wspomnianym przeze mnie księdzem nikt nie chciał publicznie polemizować. Jednak w prywatnych rozmowach większość, jeśli się nie mylę, uczestników spotkania jego argumenty, powiem eufemistycznie, odrzuciła. I, to już jest mój sąd, mieli całkowitą rację. Po pierwsze i najważniejsze, o ile chrześcijanin nie powinien się lękać nieznanego, o tyle ma prawo obawiać się tego, co istotnie straszne i groźne. Zauważył to już przed wiekami Arystoteles, kiedy odróżnił od człowieka lękliwego, który boi się bez podstaw, i człowieka zuchwałego, który nie boi się nawet, jeśli ma po temu podstawy. Są bowiem różne rodzaje strachu i obaw. Akurat w dyskusji na temat uchodźców obawy przeciwników otwarcia granic nie wynikają z lęku przed nieznanym, ale, przeciwnie, oparte są na wiedzy i zdolności przewidywania. Podyktowane są strachem przed tym, co znane, i troską o interes, życie oraz dobro najbliższych – rodziny, społeczności, narodu, własnego państwa. Społeczności muzułmańskie asymilują się, jeśli w ogóle, bardzo powoli. Wyższy, o wiele wyższy, poziom bezrobocia wśród młodych muzułmanów powoduje też, co naturalne, znacznie wyższą przestępczość. Kłopoty i dyskryminacja stają się źródłem frustracji. Ta zaś wyraża się w radykalizmie. Dodatkowo zawarty w świętej księdze muzułmanów potencjał agresji jest ogromny, dlatego napięcie społeczne tak często pociąga za sobą rozwój terroryzmu. Wszystko to można przewidzieć i z góry niejako wziąć w rachubę.
Kto zatem przechodzi nad takimi obawami do porządku dziennego, kto nazywa je czymś obrzydliwym, niegodnym, niechrześcijańskim, ten zachowuje się nie jak człowiek mężny, powtarzam, lecz zuchwalec, który sam na siebie i innych chce sprowadzić nieszczęście. Z chrześcijaństwem nic to nie ma wspólnego.