Kiedy młodzi Hiszpanie, Włosi lub Grecy buntują się przeciw politycznemu establishmentowi, najczęściej odwołują się do haseł lewicy. Jedni wybierają na patrona Mao, inni gustują w Che Guevarze. Obnoszą się z czerwienią, pozują do zdjęć z sierpem i młotem. Również nowe ruchy polityczne, którymi tak zachwycają się liberalni komentatorzy, mają często za przywódców byłych radykałów. W Polsce jest całkiem inaczej. Najwięcej młodych ludzi głosuje nieodmiennie na partie prawicowe. Tak, to właśnie Jarosław Kaczyński, Paweł Kukiz i Janusz Korwin-Mikke przyciągają studentów i licealistów, to oni nieodmiennie mają za sobą poparcie największej liczby młodych wyborców. Nic ich do tego, patrząc z perspektywy Zachodu, nie predestynuje. Przywódcy polskich partii prawicowych sami młodzi nie są. Korwin-Mikke to chyba w ogóle najstarszy aktywny polityk na polskiej scenie, a Jarosław Kaczyński niewiele mu pod tym względem ustępuje; nawet Kukiza nie sposób uznać za młodzieńca – choć ten przynajmniej ze względu na sposób bycia, ubiór, zachowanie i sznyt rockmana jakoś od biedy z młodością się kojarzy. Politycy ci, mimo wszelkich różnic, mówią o wadze tradycji narodowej, domagają się silnego państwa narodowego, podkreślają znaczenie tożsamości, chcą bronić polskiej pamięci i godności. Wszystkich wyróżnia daleko posunięty sceptycyzm – od postawy ostrożności aż do otwartej wrogości – wobec Unii Europejskiej. Są przeciwnikami politycznej poprawności, wzrostu znaczenia Brukseli i coraz bardziej napastliwej ideologii homoseksualno-genderowej. Każdy z nich na swój sposób odwołuje się raczej do dziedzictwa chrześcijaństwa. To zatem, co w wielu krajach Zachodu i Południa powinno przekreślać ich szanse na sukces, w Polsce jest jego źródłem. Nie tylko w Polsce. Wydaje się, że podobne zjawisko można zaobserwować na Węgrzech – tam też Viktor Orbán odwołuje się do tradycji chrześcijańskiej, tam też sprzeciw młodego pokolenia wyraża się nie w odrzuceniu i deptaniu tradycji, ale w jej radykalnej często akceptacji.
Oto nad czym muszą sobie łamać głowy spece od inżynierii społecznej, ruchów mniejszościowych i utopiści. Im więcej propagandy za unijne pieniądze, im więcej grantów dla lewaków, im więcej kazań Magdaleny Środy i feministek z „Wysokich Obcasów”, tym efekty bardziej mizerne. Może jeden Robert Biedroń w Słupsku i Adrian Zandberg w drugiej debacie telewizyjnej. Jeszcze kilka lat temu Janusz Palikot chwalił się, wraz ze wspierającymi go komentatorami, że dziejowym zwycięstwem Polski jest wprowadzenie do Sejmu pierwszego transwestyty. Dzisiaj widać, że Polacy en masse, a młodzi Polacy w szczególności, zachodnie nowinki odrzucają.
Okazuje się, że polski idiom – szacunek dla minionych pokoleń, kult niepodległości i jej bohaterów, uznanie dla katolicyzmu, wreszcie gwałtowny antykomunizm – dalej pociąga. Odrzuca się błędy współczesności w imię ideałów przodków, nie zaś przeciw nim. Kto tego nie rozumie, ten przegrywa.