No więc możemy uznać, że jest już po meczu. Demokracja już zginęła, zapanował faszyzm i PRL zarazem, na placach stoją już szubienice i gilotyny, za chwilę zaczną się publiczne egzekucje intelektualistów, czy raczej tych, którzy się takowymi czują. Pozostaje labidzącym nad tym stanem rzeczy (czy zgoła stanem Rzeszy) „autorytetom” albo popełnić zbiorowe seppuku, bo na wyższy diapazon, co by się nie na stało, wejść już nie dadzą rady, albo udać się na emigrację, gdzie zamiast doić polskiego podatnika będą się musiały zająć zmywaniem naczyń lub jakąś inną pożyteczną pracą – albo wreszcie tłumacząc to sobie łelbekowskim musem „uległości” ustawić się w kolejce do pocałowania Jaro w dłoń.
Mówiąc poważnie – szybkość działania nowej władzy mnie nie dziwi. Wiadomo, co PiS zamierzał i co obiecał społeczeństwu, wiadomo, że ma sejmową większość, senacką większość i prezydenta, widać, że ostatnia nadzieja pokonanej Magdalenki na skłócenie jego liderów długo jeszcze się nie spełni – więc dlaczego i na co miałby czekać? Dlatego, że z oczywistych względów chcieliby tego jego wrogowie?
Pisałem już wielokrotnie, że w Polsce polityczni przeciwnicy uczą się od siebie – ale tylko rzeczy złych. Tusk swe sukcesy zawdzięczał nauce wziętej od Leppera, że opłaca się atakować brutalnie i bezwzględnie, gnoić, odzierać z godności, nie mieć żadnych wyrzutów sumienia; rozwinął ją tylko twórczo, bo Lepper atakował osobiście, a Tusk osobiście czarował, bajerował i udawał niewiniątko, a od walenia w pysk i wdeptywania w błoto miał całą gromadę politycznych bojówkarzy. Teraz PiS po długiej i bolesnej szkole nauczył się od Platformy, że inteligenckie skrupuły są dla frajerów, i trzeba brać co się zamierza wziąć bez obcyndalania i oglądania na nieżyciowe przepisy – jak z obrabowaniem OFE czy bezwzględnym przejęciem całej władzy i aneksu z rozwiązania WSI w pierwszych godzinach po Smoleńsku.
PO nauczyło Kaczyńskiego czegoś jeszcze: że kto ma większość, temu wszyscy mogą skoczyć. W czasach, gdy przejechanie pijanej zakonnicy na pasach nikomu jeszcze nie mieściło się w głowie, liderzy PO nawet nie próbowali ukryć, jak bardzo głęboko mają opinie tej części Polski, którą pochopnie uznali za na wieki przegraną i skazaną na wymarcie. Nie podoba się wam? To se wygrajcie wybory, he, he, he! I sruuu, do kibla miliony podpisów, bo to i tak podpisy „ciemnogrodu”, który nasi „młodzi, wykształceni i z wielkich miast” przegłosują w każdą stronę.
Jeśli medialnym wycirusom, które w tym gorliwie sekundowały i do głowy im nie przyszły żadne „ale”, wydaje się, że dziś ich krytyk ktokolwiek posłucha – to są jeszcze głupsi niż dotąd sądziłem. Żeby przynajmniej spróbowali dać sobie choć tydzień przerwy na uwiarygodnienie w oczach wyborców, żeby odczekali trochę, odegrali komedię „dajemy temu rządowi 90 dni spokoju, i zobaczyli, i zaczęli dopiero potem”, żeby mieli przynajmniej dość rozumu, by jakoś oskarżenia stopniować. Gdzie tam! Z ogłaszaniem końca świata nie zaczekali ani dnia, nawet do rzeczywistego objęcia przez PiS władzy.
Nic gorszego, niż nadgorliwość – nie mogąc znieść dnia bez kąsania PiS i licytując się, kto przyp… mocniej, liderzy PO i jej klakierzy spowodowali galopującą inflację krytyki. Po słowach, które już padły – na przykład. że „skończyło się państwo prawa”, i to z ust kogoś takiego, jak profesor Zoll – nie ma już oskarżenia, które by kogoś obeszło ani autorytetu, którego przestrogi mogłyby być potraktowane poważnie. I tak pozostanie, dopóki nie wytworzy się zupełnie nowa elita, ciesząca się autentycznym poważaniem społecznym, a nie, jak obecna, czerpiąca swe uroszczenia do przewodzenia społeczeństwu z wzajemnej adoracji i „pompowania” przez media, które zaraz ją „pompować” przestaną, bo ich właścicieli kosztowałoby to zbyt duże pieniądze.
Cóż, witajcie na śmietniku historii, bando starych baranów. Coś takiego jest w naszej historii, jakbyśmy się kręcili nieustannie na karuzeli. Kimże był w swoich czasach Mickiewicz wobec „salonu warszawskiego”? Prowicjonalnym nauczycielem z Kowna (fakt, że prowincjonalny nauczyciel z Kowna mógł być potem profesorem w Lozannie, taki był poziom ówczesnej edukacji, ale to inna sprawa), idolem garstki oszołomów, Mochnackich, Goszczyńskich i sfrustrowanych podchorążych, których ówczesne michniki nie nazywały „gówniarzami” tylko dlatego, że wówczas tym oskarżeniem – o mocy dzisiejszego „faszyzmu” – byli „jakobini”. A startowali do prawdziwych, nie postkomunistycznych elit, do prawdziwych intelektualistów, nie mówiąc o hrabiach, o zasłużonych w czasach napoleońskich generałach, o wielkich społecznikach i filantropach, od braci Śniadeckich i Kołłątaja, przez Staszica i Druckiego-Lubeckiego, po generała Krasińskiego, u którego zresztą, wedle filologów, cała sławna scena „salonu warszawskiego” się odbywa. To byli ci, którzy w refrenie do dziś budzącej kontrowersje pieśni śpiewali wtedy „naszego cara pobłogosław, Panie!”.
No i co?
Jak to się mówiło w mojej szkole: „ostatnie podrygi zdychającej ostrygi”. Jeszcze parę wywiadów ze Stuhrem albo Olbrychskim, jeszcze parę cytowanych na kolanach bluzgów na Polskę z zachodnich gazet, pisanych zresztą przez tutejszych volksdeutschów, jeszcze więcej plugawych internetowych wpisów Lisa i Hołdysa, a z dnia na dzień sondażowy słupek PiS będzie jeszcze bardziej przerastać słupki obu Platform, i tej kopalnej, i tej „nowoczesnej”.
Samozaoranie obozu III RP nie może uczciwego człowieka nie cieszyć, co nie znaczy, że nie niepokoi. PiS porządzi sobie długo, może dłużej, niż totalnie bezideowa i skupiona tylko na czerpaniu z koryta władza PO-PSL. Porządzi między innymi dlatego, że już teraz zyskał sobie bezkarność, przypominającą – znowu ta karuzela polskiej historii – sanację i Piłsudskiego. Zresztą PiS i w wielu swych odruchach, i w deklarowanych programach bardzo Sanację przypomina. Przypomina ją nawet w układzie władzy, chorym w gruncie rzeczy, ale będącym skutkiem okoliczności i odpowiedzią na jeszcze bardziej chory układ poprzedni – układzie, w którym faktyczne rządy sprawuje Komendant, choć formalnie nie piastuje żadnego ważnego stanowiska, bo ci, którzy te stanowiska piastują, słuchają go. Przynajmniej na razie.
Gdy nazywam to karuzelą, nie twierdzę, że wszystko musi się powtarzać dokładnie tak, jak było poprzednio, że będziemy mieli i Proces Brzeski, i Berezę, i w końcu spowodowaną przez krańcowo indolentną politykę zagraniczną narodową katastrofę. Twierdzę, że powtarzają się prawidłowości. Pomysłem PiS na Rozwój, który – słusznie skądinąd – stawia Jarosław Kaczyński w centrum swoich rządów, jest aktywność wyposażonego w maksymalne prerogatywy państwa. Etatyzm. Moim zdaniem to pomysł, który skuteczny może być w najlepszym razie tylko na krótką metę. A polityczny układ skupiony wokół komendanta powoduje nieuchronnie polityczne wyjałowienie. Gdy Komendant popadnie w demencję albo zejdzie (życzę zdrowia, ale człowiek jest istotą kruchą) pozostawi po sobie najpewniej miernoty, współczesnych Becków, Mościckich i Rydzów.
I co wtedy?
Dlatego, przyznam, za ważniejsze od tego, co robi PiS, uważam to, co dzieje się na prawo od niego. To ze środowiska narodowców i wolnościowców, wzbogaconych tradycją „Solidarności Walczącej” wyrosnąć musi nowa polska elita, która za kilka lat stoczyć będzie musiała bój o Polskę nowoczesną, i wolnorynkową, opartą na klasie średniej, własnej przedsiębiorczości i pragmatycznie realizującą w zbałkanizowanej Europie i świecie swój interes narodowy, bez oglądania się na mrzonki. To te środowiska muszą stworzyć siłę, która po wypaleniu się PiS (przewiduję, że historyczna rolą tej partii będzie skuteczne rozpirzenie okrągłostołowej zgnilizny, ale jej zdolność do budowania widzę słabiej) nastroje wyborców nie cofnęły się ku siłom liberalno-lewicowym, zastępującym patriotyzm „europejskością”. I o to się teraz, tak naprawdę, toczy gra. A wrzask tracących pozycję, wpływy i dochody sierot po Magdalence… to już tylko taki folklor.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.