Białoruski raper Maks Korż wypełnił PGE Narodowy po brzegi. Sześćdziesiąt tysięcy biletów zostało wyprzedanych w ciągu zaledwie kilku minut. O koncercie zrobiło się jednak głośno głównie z powodu banderowskiej symboliki i agresywnego zachowania fanów, którzy przeskakiwali barierki oddzielające trybuny od płyty stadionu i atakowali ochroniarzy. Tłum uspokoił się dopiero po tym, jak organizatorzy zagrozili odwołaniem występu, który zaczął się zresztą z opóźnieniem. Dzień wcześniej fani rapera dali się we znaki mieszkańcom Woli, którzy musieli wysłuchiwać nielegalnego koncertu Maksa Korża w swojej dzielnicy. I tutaj już odpowiedzialność leży po stronie samego artysty, który najwyraźniej zapomniał, że w Polsce, inaczej niż na Białorusi, nie trzeba się bawić w partyzantkę i organizować podziemnych koncertów – można zwyczajnie zwrócić się o odpowiednią zgodę. A już zupełnie poważnie: zarówno muzyk, jak i jego wielbiciele wykazali się całkowicie lekceważącym stosunkiem do warszawiaków.
Nacjonalistyczne symbole – banderowska flaga czerwono-czarna i ukraińska flaga narodowa „ozdobiona” wilczym hakiem – powiewały na Stadionie Narodowym na koncercie białoruskiego rapera, który co prawda potępia wojnę, ale jednocześnie śpiewa po rosyjsku i występuje w Rosji, a w 2016 r. dostał nawet od Kijowa pięcioletni zakaz wjazdu za to, że koncertował na okupowanym Krymie. Brzmi to wszystko dość zaskakująco. Rozwiązanie zagadki nie jest jednak trudne.
Wspólnota popkultury
Po pierwsze, Maks Korż jest gwiazdą, której słuchają zarówno Białorusini, jak i Rosjanie czy Ukraińcy. Często niezależnie od poglądów politycznych. Te trzy wschodniosłowiańskie narody mają ze sobą więcej wspólnego, niż się wielu w Polsce wydaje. Często oglądają te same seriale i filmy, słuchają tej samej muzyki i śmieją się z tych samych memów. Popkultura na wschodniej Słowiańszczyźnie nie znała granic przed 24 lutego 2022 r., a i po tej dacie wszelkie próby ustalenia takiej linii demarkacyjnej skazane były na porażkę. Nawet ukraińscy żołnierze w okopach oglądali rosyjski serial sensacyjny „Słowo pacana”, który nie był ani anty-, ani proputinowski, był wolny od wszelkiej bieżącej propagandy, ale powstał za kremlowskie pieniądze. Kijów bezskutecznie apeluje do swoich obywateli, aby nie słuchali rosyjskiej muzyki, czym ociera się o śmieszność. „Język agresora” wciąż jest językiem uniwersalnym dla wszystkich trzech narodów. Podobnie uniwersalny charakter ma współczesna popularna muzyka rosyjska i rosyjskojęzyczna – nie stare gwiazdy estrady w stylu Ałły Pugaczowej, tylko młodzi, nowocześni twórcy, łączący hip- -hop, pop i elektronikę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.

