Liczba chińskich studentów na amerykańskich uniwersytetach od dekady przekracza rocznie ćwierć miliona, a od końca lat 70., gdy wyjazdy do wrogiego kapitalistycznego kraju stały się możliwe, studiowało ich w Ameryce ogółem ok. 3 mln. Napływ ten osiągnął szczyt w przedpandemicznym roku akademickim 2019/2020, gdy wyniósł 372 tys., potem gwałtownie spadł, jednak obecnie podniósł się do ok. 280 tys. Chińczycy stanowią czwartą część wszystkich studentów zagranicznych w Ameryce, a na niektórych czołowych uniwersytetach, jak Columbia czy Cornell, nawet połowę. Stanowią przy tym poważną pozycję w budżecie instytucji edukacyjnych. Według danych z roku 2023 chińscy studenci zostawiali w Ameryce rocznie ponad 14 mld dol., wnosząc opłaty za studia, kupując książki i rozmaite usługi dodatkowe. O ile usługi edukacyjne odpowiadają za 5 proc. amerykańskich wpływów z eksportu do wszystkich krajów świata, o tyle w przypadku Chin jest to ponad 30 proc. – wyraźnie więcej.
Ponieważ w Stanach studiuje ponad 15 mln ludzi, więc same w sobie te liczby nie są problemem. Rzecz nie w proporcjach. Rzecz w tym, że są oni bezwzględnie wykorzystywani do infiltrowania i szpiegowania kraju, który jeszcze do niedawna zachowywał naiwną wiarę, że otwartość i edukacja spowodują pozytywne zmiany w świecie. Tymczasem wysokie kadry chińskiej kompartii, które planują konfrontację ze Stanami Zjednoczonymi, są wykształcone na czołowych amerykańskich uniwersytetach. Zachowując proporcje, jest to niemal tak, jak w przypadku Czerwonych Khmerów, którzy zostali wykształceni na Sorbonie, co w żaden sposób nie przeszkodziło im w dokonaniu barbarzyństwa, gdy po studiach wrócili do siebie.
Amerykańskie otwarcie
Intensywny napływ studentów z Chin do Ameryki zbiegł się z końcem kryzysu finansowego przełomu lat 2008 i 2009, kiedy uczelnie gwałtownie poszukiwały pieniędzy. Pojawienie się młodzieży chińskiej, która w dodatku nie oczekiwała stypendiów i zniżek, tylko wnosiła opłaty za studia w pełnej wysokości, było dla nich wybawieniem. Tutaj nie było problemów ze studenckimi kredytami, płaciło chińskie państwo lub bogaci rodzice. Uczelni nie interesowało, skąd pochodzą pieniądze. Poza tym był to czas, gdy Ameryka była pewna swojej siły i Chiny wydawały się prostym dostawcą taniej siły roboczej, który w żaden sposób nie będzie w stanie zagrozić największemu mocarstwu świata. Był to czas optymizmu związanego z wprowadzeniem się do Białego Domu pierwszego ciemnoskórego prezydenta, który chciał pokazać światu, że Ameryka nie chce być światowym policjantem – co prawda, dominuje, ale woli współpracę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
