Dopiero teraz Andrzej Duda poczuł ciężar, jaki niesie ze sobą pełnienie funkcji głowy państwa. Już zrozumiał, jaka jest waga prezydenckich decyzji i jak trudno je podejmować. Jaka jest polityczna cena niełatwych wyborów i ile wrogości ściąga podejmowanie samodzielnych decyzji..
„Poczekaj na pierwszy poważny kryzys” – radzą debiutantom doświadczeni politycy, gdy ci chwalą się sprawnym przejęciem urzędu. Prezydent Andrzej Duda – spokojny 42-latek – ma co prawda za sobą służbę w kancelarii za czasów Lecha Kaczyńskiego i był świadkiem obcesowego przejmowania władzy przez wysłanników Bronisława Komorowskiego po katastrofie smoleńskiej, ale co innego służyć atakowanemu prezydentowi, a co innego samemu nim być. Etap, w którym Andrzej Duda poznawał urząd, odkrywał miłą stronę popularności oraz wizyt zagranicznych, właśnie się skończył. Prezydent znalazł się w oku politycznego cyklonu. Platforma, a być może i instytucje europejskie, zadbają o to, by tak pozostało. (...)
Prowadzona od dawna kampania lekceważenia Andrzeja Dudy ułatwia teraz choćby „Gazecie Wyborczej” uznawanie za coś oczywistego, że prezydent i Sejm mają słuchać Trybunału. Stawiany jest on teraz na piedestale jako siła, której werdykty nie podlegają dyskusji. Równie dobrze można z konstytucją w ręku wskazywać, że nieprzypadkowo to prezydent przyjmuje przysięgę od sędziów Trybunału Konstytucyjnego – by mieć prawo kontrolowania, kto wchodzi w skład tego ciała. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby prezydentem był nadal Bronisław Komorowski, a opór w Trybunale Konstytucyjnym stawialiby sędziowie wysunięci przez PiS. Czy te same autorytety, które dziś ciskają gromy na prezydenta Dudę, nie udowadniałyby, że głowa państwa ma wręcz obowiązek rozstrzygnąć autorytatywnie spór wywołany przez zachłanność partii politycznych i wady prawne ustawy przegłosowanej przez polityków przeciwnej opcji? (...)