"GPC" zwraca uwagę, że angielscy specjaliści z Forensic Explosives Laboratory (FEL), podległego brytyjskiemu ministerstwu obrony, potwierdzili, że na szczątkach wraku rządowego TU-154M znajdowały się ślady substancji używanych do produkcji materiałów wybuchowych, w tym trotyl.
Nowaczyk pytany o wyniki tych ekspertyz stwierdził, że nie jest zaskoczony. – Badania wykonane przez ekspertów z Anglii na tych samych próbkach potwierdziły, że nasze wcześniejsze ustalenia, przesłane prokuraturze w czerwcu ub.r., były słuszne – powiedział.
Wyjaśnił, że w trakcie pobytu w Smoleńsku w 2012 r. nie pobrano próbek do dalszych analiz, natomiast we wnioskach pominięto istotne informacje wskazujące na obecność materiałów wybuchowych.
– W raporcie technicznym przygotowanym przez podkomisję smoleńską przedstawiono liczne dowody rzeczowe poświadczające, że w lewym skrzydle i lewym centropłacie doszło do wybuchu. To są bardzo silne przesłanki, których nie sposób ignorować. Przeprowadziliśmy analizy i eksperymenty, które potwierdziły, że zniszczenia, jakim uległ rządowy Tu-154M, mogły nastąpić jedynie w wyniku eksplozji materiałów wybuchowych – przekonuje naukowiec.
Nowaczyk podkreślił, że podkomisja smoleńska przeprowadziła badania, których nie zrobili ani eksperci z rosyjskiego MAK, ani komisja Millera – rekonstrukcję lewego skrzydła, rozkład szczątków samolotu na miejscu katastrofy i przed uderzeniem w ziemię, stan i lokalizację ciał na miejscu katastrofy.