Najnowszy strzał padł w dniu, gdy parlament z wielkim szumem przegłosował, a prezydent podpisał tak zwaną podwyżkę kwoty wolnej od podatku. Tak zwaną, ponieważ dla jednych to podwyżka, dla innych – brak zmian, a dla jeszcze innych całkowita likwidacja kwoty wolnej. Czyli w rezultacie podwyżka podatku. Nawet jeśli niewielka, to sprzeczna z wyraźną obietnicą Beaty Szydło, że podatki podwyższane nie będą, za to podwyższona zostanie kwota wolna – dla wszystkich i w ciągu 100 pierwszych dni.
Tego dnia do studia TVN 24 BiS dotarł wicepremier Morawiecki i tam dopadło go pytanie o poselską kwotę wolną, wynoszącą ponad 30 tysięcy złotych. Tu, żeby nikt nie zarzucił manipulacji, wyjaśnijmy, że formalnie rzecz biorąc – nie jest to kwota wolna, ale konsekwencja tego, że posłowie, poza wynagrodzeniem, otrzymują też dietę, a ta z mocy prawa opodatkowana nie jest. Stąd właśnie owe 30 tys. z groszami. Oczywiście z praktycznego punktu widzenia nie ma to znaczenia. Posłowie otrzymują w sumie około 12 tys. złotych brutto (nie licząc pieniędzy na biuro), a od 30 tys. nie płacą podatku dochodowego.
Otóż zapytany o tę sprawę wicepremier Morawiecki – czempion najuboższych i pogromca „bogaczy” – najpierw przez kilkadziesiąt sekund wił się niemiłosiernie, unikając odpowiedzi, po czym, dociśnięty, stwierdził: „Posłowie i senatorowie wykonują bardzo ciężką pracę dla nas wszystkich i od mniej więcej dwudziestu lat nie mieli żadnej regulacji wynagrodzenia”.
Przeczytajmy to jeszcze raz: posłowie i senatorowie, szczególnie ci z partii rządzącej, którzy co chwila mówią przed kamerami, że „bogacze” muszą się podzielić z biedniejszymi, wykonują w ten sposób „bardzo ciężką pracę” i dlatego trzeba im pozostawić nieopodatkowane 30 tys. Dobrze by było, gdyby każdy, kto na nowej kwocie wolnej straci, zapamiętał sobie dokładnie ten wywód Mateusza Morawieckiego: posłowie, drogi podatniku, którzy zabrali ci kwotę wolną, wykonali w ten sposób pracę tak ciężką, że trzeba im pozostawić nieopodatkowane diety.
Powie ktoś, że jest przecież w Polsce wiele grup cieszących się takimi czy innymi przywilejami fiskalnymi. Górnicy, rolnicy, mundurowi, czemu więc mielibyśmy mieć pretensję akurat do posłów? Powód jest prosty: bo to oni decydują i uzasadniają, kto ma płacić więcej, a kto mniej. A skoro wymagają od innych, aby dokładali więcej, i tworzą zmuszające ich do tego prawo – nie ma powodu, żeby nie zaczęli od siebie. Tym bardziej że odpowiednie projekty już były. Bardzo konsekwentny był w tej kwestii klub Kukiz ’15. No, ale przecież posłowie wykonują „bardzo ciężką pracę”. Muszą przeczytać przekazy dnia, następnie stanąć przed kamerą i je wyrecytować – mówiąc odpowiednio o tym, jak PiS jest wspaniały lub jak straszliwą wprowadza dyktaturę.
Krzywdzę tu, rzecz jasna, tę mniejszość poselską, która naprawdę uczciwie pracuje. Na podstawie moich obserwacji szacuję ją na około jednej czwartej liczby posłów, czyli jakieś 120 osób. I tylu spokojnie można by pozostawić, oszczędzając rocznie przynajmniej kilkanaście milionów.
Jednak decyzja o podwyższeniu kwoty wolnej dla wybranych oraz ta i inne wypowiedzi Morawieckiego (który w memach kolportowanych przez wolnościowców zaczął już występować w chińskim mundurku jako „Maowiecki”) mają jeszcze jedną wspólną cechę: mieszczą się w strategii rządu PiS, który nie tylko na poziomie decyzji, ale także planów i retoryki wysyła do dwóch grup wyborców klarowne przesłanie.
Najgorzej sytuowanym sygnalizuje, że są dla niego oczkiem w głowie, głównym przedmiotem troski i zainteresowania, że będą dopieszczani, że o nich będzie się dbać. Że teraz oni są w centrum uwagi, że są solą ziemi.
Odwrotne przesłanie jest kierowane do „bogaczy”, przy czym w rozumieniu polityków PiS „bogaczem” jest już osoba względnie dobrze sytuowana, czyli – wziąwszy pod uwagę jej życiowe możliwości – zaledwie średniak. Prawdziwych krezusów to przesłanie nie dotyczy, bo oni, jak wiadomo, zawsze znajdą sposoby, żeby nie podlegać reżimowi podatkowemu. Otóż tym średniakom – ludziom, którzy zdołali zgromadzić jakieś oszczędności, nie martwią się o przeżycie kolejnego miesiąca, nie żyją z miesiąca na miesiąc – PiS mówi od miesięcy: „Musicie oddać część tego, co macie. Dużą część. Nie jesteście dla nas ważni, nie obchodzicie nas, i tak sobie poradzicie. Państwo przez nas rządzone nie jest dla was i nie ma dla was żadnej propozycji”.
Od objęcia rządów politycy PiS – wliczając w to prezydenta Andrzeja Dudę – nie wykonali w kierunku tej grupy żadnego gestu. Nie usłyszeliśmy z ich strony ani jednego ciepłego słowa, skierowanego do wykwalifikowanych specjalistów, menadżerów, ludzi wolnych zawodów. W pisowskiej perspektywie te kilkaset tysięcy najaktywniejszych, najlepiej zarabiających ludzi jawi się jako rodzaj pasożytów, a w najlepszym wypadku dojnych krów, które trzeba solidnie wycisnąć, żeby dać biednym.
Stoi za tym oczywiście polityczna kalkulacja: skoro to nie nasz elektorat, to nie mamy powodu się nim przejmować. Uprawiając radosne rozdawnictwo, kupimy sobie głosy ludu, a tamci przecież z głodu nie umrą. A że nie pojadą na zagraniczne wakacje, nie zmienią samochodu, nie poślą dziecka do wybranej niepublicznej szkoły albo nie dokończą budowy domu – nic wielkiego się nie stanie.
Otóż jest to kalkulacja błędna. Po pierwsze dlatego, że jest w całkowitej sprzeczności z założeniami, które w innych miejscach głosił sam Morawiecki. Ważną rolę w jego planie odgrywały oszczędności obywateli jako jedno ze źródeł inwestycji. Te oszczędności mają zaś jedynie średniacy, a nie elektorat, któremu PiS chce się przypodobać. Co więcej, polityka dojenia średniaków jako „bogaczy” jest również wyborem cywilizacyjnym. Ta grupa ludzi w okresie III RP zdołała – wbrew przeciwnościom – zgromadzić jakieś, na ogół skromne, zasoby, które mogłaby przekazać swoim dzieciom. A to podstawa kiełkowania klasy średniej: ludzie dochodzą do takich pieniędzy, że są w stanie przekazać coś potomstwu. Coś własnego, innego niż dług hipoteczny. Czy to będzie kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy oszczędności, czy mieszkanie, czy jakaś inwestycja przynosząca zysk – obojętne. Polityka fiskalna, którą zaczął uprawiać PiS, zniszczy te zasoby. Zostaną zabrane i rozdane. Żeby jakoś to uzasadnić, Morawiecki wspomina, że „trzeba w Polsce zbudować dopiero klasę średnią”. Czyli – sygnalizuje – ci, którzy dziś się za taką uważają, to jacyś oszuści, pasożyty, a nowa klasa średnia powstanie dzięki transferom i będzie wierna PiS. Otóż – nie. Na transferach klasy średniej się nie zbuduje.
Po drugie – kalkulacja jest błędna, ponieważ najubożsi nie są ani elektoratem szczególnie aktywnym, ani wiernym. Wyborczy walor programu 500 Plus jest nikły. Nabyte uprawnienia są uważane za coś oczywistego, czego nikt już nie zabierze, więc nie ma potrzeby wspierania akurat tej partii, która je przyznała.
Po trzecie wreszcie – średniacy nie byli może w masie wyborcami PiS, ale i takich była część. Jeszcze inna część oddała władzę PiS, pozostając w domach. PO nagrabiła sobie tak, że może nie byli w stanie zagłosować na ugrupowanie Kaczyńskiego, ale postanowili dać mu szansę wstrzymaniem się od głosu.
Prawo i Sprawiedliwość powinno pamiętać, dlaczego przegrało wybory w 2007 roku. Stało się tak za sprawą niezwykłej mobilizacji przeciwników. To może się powtórzyć. Średniaków przeciw PiS zmobilizuje nie tylko fakt, że ich portfele znacząco schudną, ale i wspomniana retoryka, zahaczająca momentami o pogardę i otwartą wrogość. Bardzo dobrze zresztą przyjmowana przez twardych wyborców PiS. Średniacy to nie tylko sami podatnicy, ale też ich rodziny. W sumie zapewne nie około 600 tys. najlepiej zarabiających, ale kilka razy więcej ludzi. To są osoby świadome swoich pieniędzy i z zasady dbające o nie bardziej niż ci, którzy mają niewiele. Osoby, które do swojej kruchej pozycji doszły własnym wysiłkiem, a teraz słyszą, że nie są ważni – chyba że jako źródło dochodów dla budżetu.
Ich mobilizacja przeciwko PiS wydaje się dzisiaj pewna. Dorzućmy do tego porzucenie sprawy frankowiczów, a dostaniemy być może około dwóch milionów wkurzonych wyborców. Z których zdecydowana większość pójdzie do urn.
PiS postanowił zapisać się w historii jako Janosik. Tymczasem rośnie grupa tych, którzy jak najprędzej chcieliby widzieć zbójnika powieszonego za poślednie żebro.