Zaglądam od czasu do czasu na strony internetowe tygodnika „Polityka”, aby wiedzieć, co w lewicowej trawie piszczy. Jest i śmieszno i straszno, z przewagą śmieszno. Oto jedna z piszących na tym portalu autorek sugeruje, że Jarosław Kaczyński jest już co najmniej takim draniem jak Jaruzelski, albo nawet i bardziej. Dlaczego? „Posłużył się wojskiem przeciw demonstrantom” – burzy się Agata Czarnacka, feministka, związana ze środowiskiem „Krytyki Politycznej”.
Chodzi o to, że obok policji, również Żandarmeria Wojskowa zabezpieczała w Warszawie sobotnie manifestacje: miesięcznicę katastrofy smoleńskiej i kontrdemonstrację organizacji „Obywatele RP”, grupy marginalnej, acz głośnej medialnie. Autorka peroruje więc: „Sprowadzając wojsko na Krakowskie Przedmieście, PiS utraciło resztki moralnej wyższości nad peerelowską władzą łamiącą prawa obywatelskie”. Mocne? A jak! Macie Kaczora dyktatora!
Gdyby jednak pani Czarnackiej chciało się odrobinę poszperać, posprawdzać, ba choćby skorzystać z wyszukiwarki Google, dowiedziałaby się bez większego problemu, że żandarmeria wojskowa od lat - zdarzyło się to nie raz także za rządów Donalda Tuska - zgodnie z obowiązującymi przepisami ustawy o policji wykorzystywana jest do pomocy funkcjonariuszom przy zabezpieczaniu większych imprez masowych i demonstracji np. Marszu Niepodległości. I tyle, wiele krzyku o nic.
W tym szaleństwie jednak jest metoda. Nieważne, że fakty mówią co innego, skoro tak, tym gorzej dla faktów. Opowieść o władzy PiS, która wzorem PZPR używa wojska przeciw demonstrantom już jest powielana na forach dyskusyjnych i w mediach społecznościowych, świetnie wszak współgra z tezą o końcu demokracji, państwie już za chwilę policyjnym i systemie prawie totalitarnym; tezą jaką na użytek politycznej gry sprzedaje opozycja wzywając Polaków by 13 grudnia wspólnie z parlamentarną opozycją i KOD wyszli na ulicę w obronie rzekomo zagrożonych praw obywatelskich.
Kreatorzy tej wyjątkowo bezwstydnej narracji zlekceważyli jednak całkiem istotny szczegół.
W polskim społeczeństwie, po latach bezkrytycznego kupowania lewackich fantazmatów nastąpiło wreszcie wyraźne przewartościowanie. Jak wynika z niedawnego sondażu CBOS, o 13 proc Polaków mniej niż dwadzieścia lat temu uważa wprowadzenie stanu wojennego za słuszne, funkcjonariusze SB i UB dawno przestali uchodzić, mimo starań redaktorów z ul. Czerskiej, za ludzi honoru, a młodzież nie chce „odczepić się od generała” tylko całkiem głośno i licznie domaga się postawienia sprawców komunistycznych zbrodni przed sądem. I chwała jej za to.
W tej sytuacji, gdy w przededniu 35 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, działacze „opozycji demokratycznej” występują w obronie esbeckich emerytur, gdy okazuje się, że 13 grudnia ulicami przejdą wespół zespół z utrwalaczami i piewcami stanu wojennego, ich hasła o obronie demokracji, wolności, praw obywatelskich nawet dla osoby średnio zainteresowanej polityką zaczynają brzmieć wyjątkowo niewiarygodnie.
Gdy lider KOD Mateusz Kijowski, używając języka znanego z czasów PRL nazywa masakrę w KWK Wujek – zamieszkami, a nową, medialną twarzą antyrządowej opozycji staje się płk Adam Mazguła, chwalony przez przełożonych w PRL za zaangażowanie w budowę socjalizmu i bezwarunkowe poparcie stanu wojennego, hasła dzisiejszych opozycjonistów o obronie wolności i demokracji brzmią już groteskowo.
Zastanawiam się, co w takim razie, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, mogą skandować działacze opozycji demonstrując na ulicach Warszawy wspólnie z byłymi utrwalaczami władzy ludowej. Tylko jedno hasło, wydaje się być trafne: – „Chodźcie z nami, dziś nie biją!”
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.