Bez większego zażenowania głosił, że nie kłamał, gdy na jednym z niedawnych spotkań utrzymywał, iż nie bierze żadnych pieniędzy od KOD bo przecież sumy za usługi informatyczne otrzymywała jedynie spółka w której był udziałowcem.
Kijowski sprawiał wrażenie kogoś, kto został bardzo dokładnie przygotowany do występu. W jego linii przekazu – wszystko było z góry wyznaczone i sprytnie zakomponowane – jak z podręcznika zarządzania kryzysem medialnym. Usłyszeliśmy oględną samokrytykę ("niewątpliwie doszło do pewnej niezręczności"), ale nie przyznanie się do winy. Otrzymaliśmy uspokajającą obietnicę szybkiego zbadania sprawy – ("sytuacja wymaga wyjaśnienia i nad tym pracujemy"), ale bez podawania żadnych szczegółów. Widzowie zostali wreszcie poczęstowani wizją zwykłego, prostego człowieka, któremu obce były skomplikowane zasady bycia osobą publiczną ("decyzje w tej sprawie zapadały w marcu, kiedy nadal byłem mało doświadczony. Gdybym miał dzisiejszą wiedzę, dzisiejsze doświadczenie, to sytuacja wyglądałaby inaczej").
Kijowski bardzo sprawnie grał też kartą z hasłem "komuś zależało na moich kłopotach" i "moje odejście ucieszy tylko wrogów demokracji". Mówił: "ktoś w jakimś celu wysłał (te faktury) żeby te temat dziś wywołać". W jednej kwestii był jednoznaczny – nie odejdzie z funkcji szefa KOD aż do kongresu ruchu, który zapowiadany jest na luty lub marzec. Co będzie się działo do tego czasu?
Już widać wyraźny konflikt lidera KOD z jego zastępcą Radomirem Szumełdą – liderem pomorskiej sekcji komitetu. Szumełda pytany czy Kijowski powinien odejść odrzekł, że to własna decyzja szefa ruchu, na którą on nie ma wpływu, ale dodał, że to kwestia honoru i poczucia własnej przyzwoitości. Nie od dziś wiadomo, że Szumełda ma własne ambicje polityczne i być może interesuje go miejsce po Kijowskim.
Tyle, że obecny lider KOD właśnie powiadomił świat, że nie odejdzie bez walki. Czy będziemy świadkami dość ostrej walki podjazdowej aż do kongresu? A może grupa autorytetów antykaczyzmu spełni swoje marzenie zwerbalizowane już na łamach tygodnika "Polityka" o objęciu kierownictwa KOD przez Władysława Frasyniuku, który miałby swoją ciężka ręką byłego kierowcy wziąć KOD w garść?
Jedno jest pewne. Kijowski wiele nauczył się w ciągu minionego roku i okazał się sprawnym graczem, który nie "pękł" mimo wyjścia na jaw dokumentów, które nie stawiają go w dobrym świetle. Liczy, że po pierwszym szoku w obozie walki z PiS za każdą cenę odezwą się głosy usprawiedliwiające jego mało etyczne zagrania – w imię trzymania frontu przeciw kaczyzmowi. Kijowskiego broni w tym duchu Jacek Żakowski, który już wcześniej rozgrzeszał lidera KOD z niepłacenia alimentów. Siwowłosy polityk z kucykiem najwyraźniej zasmakował w swojej nowej roli i nie ma ochoty na powrót do szarego życia anonimowego informatyka. A to, że trzymając się kurczowo fotela lidera KOD może poważnie zaszkodzić opozycji – niespecjalnie go wzrusza.
Może pamięta stary kabaretowy tekst: "Chwila, chwila. A do kiedy to skompromitowani nie grają?". Kijowski chce grać jeszcze długo. Tak długo, jak tylko się da.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.