Dotychczas przewagą Nowoczesnej i KOD nad Platformą była przede wszystkim kwestia wiarygodności. Wiadomo, po jednej stronie mamy partię, która rządziła osiem lat, zużyła się licznymi aferami z taśmową na czele i znużyła Polaków swoją filozofią ciepłej wody w kranie. Po drugiej zaś była Nowoczesna – nowy byt na scenie politycznej, nowe twarze, nowa energia i wydawało się nowa, lepsza wersja Platformy. Opozycyjnego obrazka dopełniał ruch społeczny w postaci Komitetu Obrony Demokracji z bezinteresownym i zaangażowanym, jak się początkowo niektórym wydawało, Mateuszem Kijowskim. Grzegorz Schetyna na tym tle jawił się jak zmęczony nieco polityk, który próbuje posklejać coś, co się posklejać nie da, użerając się na dodatek z wewnątrzpartyjną opozycją, która nigdy nie pogodziła się do końca z faktem, że to on objął dowodzenie Platformą.
Po beztroskim wyjeździe Ryszarda Petru do Portugalii w czasie trwania okupacji Sejmu i po wyjściu na jaw kompromitujących dla Mateusza Kijowskiego dokumentów, pokazujących jak jego firma zarabiała na KOD, wiarygodność obu tych postaci, czyli ich najmocniejsza karta, została mocno nadszarpnięta.
Dlatego o ile słychać jęk zawodu u tych, którzy uwierzyli w Zjednoczoną Opozycję, wspólne listy wyborcze i jeden, wielki obóz, który już za chwilę obali władzę PiS, o tyle Schetyna wygląda na zadowolonego rozwojem sytuacji. I trudno mu się dziwić.
Od dawna widać było i widzieli to także politycy Platformy, że dla przeciwników PiS Platforma przestała być punktem odniesienia. Sympatyzujący z obozem antypisowskim komentatorzy, eksperci, publicyści nie kryli swojego zachwytu nad Kijowskim i KOD („Gazeta Wyborcza” zamieniła się niemalże w biuletyn KOD), a Ryszard Petru prawie nie wychodził ze studiów telewizyjnych (co zapewniło mu ogromną rozpoznawalność, która – o ironio – zgubiła go, gdy siedział w samolocie do Portugalii) i to mimo strzelanych regularnie gaf.
Mało kto chciał słuchać głosów przypominających, że media liberalne kiedyś podobnie wypromowały Janusza Palikota i jak to się skończyło. Mało kto chciał słuchać, że przymykanie oka na to, że na czele ruchu z aspiracjami do odegrania ważnej roli w polityce stoi człowiek, za którym ciągnie się ponura historia z niepłaceniem alimentów własnym dzieciom nie wróży nic dobrego. Mało kto słuchał też polityków Platformy, gdy próbowali przypominać, że największa demonstracja w obronie Trybunału to ta, w której organizację włączyła się Platforma ze swoimi pieniędzmi i strukturami.
Dziś Schetyna może czuć satysfakcję. Petru i Kijowskiego zgubiły brak politycznego doświadczenia, uwierzyli że są wielcy i niezastąpieni, jak wmawiali im zaślepieni niechęcią do PiS zwolennicy. Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne.
– Mówiłem o tym wielokrotnie Ryszardowi [Petru], że wybory wygrywa się w Końskich, a nie w Wilanowie. Polska powiatowa będzie decydować, w którym kierunku kraj pójdzie po wyborach. My tam, w tych powiatach, jesteśmy obecni – mówił Schetyna w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” w lutym ubiegłego roku, budząc ironiczne uśmieszki u swoich konkurentów w opozycji, którzy nie bardzo chyba rozumieli, co ma na myśli.
Dziś Platforma myśli o wyborach samorządowych i o tym, czy uda jej się utrzymać władzę w 15 sejmikach, w których rządzi. Tymczasem Nowoczesna bez mocnych struktur i pieniędzy może mieć poważne problemy ze skonstruowaniem list wyborczych w powiatach i gminach. A przecież to wybory samorządowe będą pierwszym realnym sprawdzianem sił partii, weryfikującym sondażowe poparcie.
Zresztą kiedy słucha się Schetyny i Donalda Tuska, który całkiem niedawno miał tournee po polskich mediach, widać w nich podobną ocenę sytuacji, różną od tego, czym karmią nas najbardziej zajadli przeciwnicy nowej władzy. I Tusk i Schetyna mówią o długim marszu opozycji i konieczności dobrego przygotowania się do wyborów. Wyborów, nie obalania władzy na ulicy. Zabawnie czytało się wywiad, w którym Tusk uspokajał gotowego do stawiania barykad Tomasza Lisa, że „to tylko PiS”.
Widać, że doświadczenie, trzeźwa ocena rzeczywistości i zdolność przewidywania skutków własnych działań to rzeczy w polityce nie do przecenienia. Równie oczywiste, co nieczęste.